Mediolan: Kadedra, galeria, piazza dei Mercanti, Alpy.

 W czwartek dostaliśmy wolne w myśl, że po co jechać do jakiegoś miasta, jeśli ma się go nie zobaczyć. Z naszej sześcioosobowej grupy cztery osoby jeszcze nigdy w Mediolanie nie były, więc z naszymi włoskimi przewodniczkami zostaliśmy wsadzeni w metro i wysłani do katedry, która jest chyba najważniejszym zabytkiem w tym mieście. Zresztą... wystarczy na nią spojrzeć, by wiedzieć, o co tyle szumu. To prawdziwe dzieło sztuki - nie tylko z zewnątrz, w środku jest równie piękna. Szczególnie podłoga, w której zakochałam się bez pamięci (zresztą ta w Galerii Wiktora Emmanuela zachwyciła mnie nie mniej). Niestety dość szybko podeszła do mnie pracownica katedry i zapytała, czy mam bilet na robienie zdjęć. Nie wiedziałam, że jakiś trzeba, więc poprosiła, bym więcej ich nie robiła. Na szczęście nie kazała mi usunąć tych, które już miałam, przez co mogę pokazać Wam choć odrobinę wnętrza.

Na placu przed katedrą przeżyłam coś, co mnie zniechęciło. Kręciło się tam sporo murzynów, którzy rozdawali, czy może "rozdawali", bransoletki i kukurydzę dla gołębi i uparli się mnie zaczepiać. A że nie znoszę obcych w żadnej wersji, próbowałam ich unikać, a oni ciągle mnie otaczali. Przewodniczka kazała im się odczepić, ja chowałam się za moim Niemcem, ale dopiero gdy weszliśmy do katedry, odetchnęłam z ulgą. Gdy ktoś chce mi coś wcisnąć, ale zachowuje jakiś dystans, jestem w stanie to znieść, ale zakładanie mi na siłę bransoletki na rękę, to była przesada. W naszej grupie było pięć kobiet, a uczepili się wyłącznie mnie.

W Duomo (katedrze) oprócz podłogi zachwyciła mnie absolutnie rzeźba przedstawiająca świętego Bartłomieja bez skóry, które to dzieło pokazuje ludzki układ mięśniowy. Przepiękna rzecz. Odsyłam Was w tej chwili do Google, żebyście się sami przekonali, o czym mówię. O zewnętrznej fasadzie katedry nie wspomnę, bo żaden ze mnie historyk sztuki - ja widzę tylko, że jest piękna.

Następnie poszliśmy do położonej tuż obok Galerii Wiktora Emmanuela. Na pierwszy rzut oka spodobała mi się bardziej niż katedra. Może nosem wyczułam tam sklep Prady... Nie wiem, ale okazało się, że to pasaż handlowy, w którym jest wszystko. Od Prady, przez kawiarnie, po puzzle z kilkunastoma tysiącami elementów (no i kto z Was pokusiłby się o ich ułożenie?) - te ostatnie chciałam kupić dla kogoś, ale odstraszyła mnie cena prawie dziewięćdziesięciu euro. W tej Galerii znajduje się również kawałek podłogi przedstawiający bodajże byka, u którego na wysokości genitaliów znajduje się dziura. Jeśli wsadzi się w nią piętę i obróci się trzy razy w kierunku wskazówek zegara, będzie się miało szczęście. Wygląda na to, że ja je będę miała. Bo mimo mojego roztrzepania poprosiłam przewodniczkę, żeby mi powiedziała, kiedy mam się zatrzymać.

Następnie przeszliśmy obok pomnika Leonarda da Vinci i przystanęliśmy przed La Scala - słynnym teatrem operowym, do którego bilety kosztują w setkach euro, a na premiery w granicach tysiąca. Złapałam się za głowę i poszłam wydać 4,5 na loda o smaku białej czekolady. Tam też znalazłam różową vespę, ale niestety jej ze sobą nie zabrałam, bo nie zmieściłaby się do bagażu podręcznego.

Kolejnym celem była piazza dei Mercanti, o której bym pewnie nie wspomniała, gdyby nie zachwyciła mnie pewnym wynalazkiem - szepcącymi kątami. W tym miejscu odbywały się kiedyś targi, a te kąty to miejsca, gdzie można stanąć, powiedzieć coś, a osoba stojąca w drugim kącie to usłyszy. Nie wiem, kto odkrył ten system przenoszenia się dźwięków, ale ja byłam pod ogromnym wrażeniem. To chyba był prototyp telefonu - tak sobie myślę. Nieważne, że w tamtych czasach służyły one do planowania zamachów, bądź przekazywania innych niedobrych tajemnic.

Gdzieś w dali był zamek Sforzów, ale nie mieliśmy czasu, by tam iść. To wywołało małą dyskusję na temat Sforzów i Borgiów.

Ostatnim punktem wycieczki był mały ukryty kościół, który miał jedną szczególną cechę. Zdawało się, że jest długi i obszar ołtarza ma sporą głębokość, jednak po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to tylko 50 centymetrów, a złudzenie było efektem jedynie genialnego malowania przestrzennego. Niestety nie mam zdjęcia.

O Alpach powiem tylko tyle, że przy dobrej widoczności widać je z Mediolanu, a z lotniska nawet przy słabszej - co możecie zobaczyć na ostatnim zdjęciu. Myślę, że kiedyś tam pojadę. A do Mediolanu wrócę, bo zapomniałam coś tam zrobić.
 Galeria Wiktora Emmanuela.
 To autko stało już przed naszym lokum, ale było tak słodkie, że musiałam je tu pokazać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS