Pechowy dzień.

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Moje zaś podstawiały mi dzisiaj nogi i na parze zdecydowanie się nie skończyło. A przecież mamy stopowy tydzień, ostatni krok do lata. O tym także trochę...

Swoją drogą zaczęło się od tego, że zaspałam. Karygodnie nie zdołałam wygrzebać się z łóżka. W teatrze miałam być na ósmą, ale wstałam o wpół do dziewiątej. W dziesięć minut się wygrzebałam (nawet zdołałam zjeść śniadanie - resztkę najlepszego sernika świata) i pobiegłam przed siebie. Pierwsze nieszczęście zażegnane. Moim godzinnym spóźnieniem nie przejął się nikt poza mną samą.

Potem bawiłam się grzecznie z moimi materiałami na studia, bo nikt nie miał dla mnie niczego do zrobienia. Do czasu. W końcu coś się znalazło. I gdy nosiłam te filiżanki i talerzyki, wdepnęłam w jakąś ogromną drzazgę. Odstawiłam porcelanę i wyjęłam to paskudztwo z mojej biednej stopy. Ale bolało dalej. Po kilku kolejnych filiżankowych rundach uznałam, że może na to spojrzę. Oczywiście - wyjęłam tylko pół drzazgi. Zatem pozbyłam się reszty i wróciłam do pracy.

Dwa poziomy filiżanek się trzymają, ale okazało się, że potrzeba trzeciego. Ułożyłam go ładnie, po czym jedna czwarta wszystkich filiżanek wzięła i runęła z wielkim hukiem. Chyba tylko cud sprawił, że nic się nie potłukło. Po dwóch poprzednich wydarzeniach nie powinno dziwić, że przyprawiło mnie to prawie o zawał. Gdy tylko doprowadziłam je znowu do stanu używalności (kilka spadło sobie jeszcze raz, żeby się ze mnie jawnie ponabijać), odsunęłam się możliwie jak najdalej i już więcej się w ich pobliżu nie znalazłam.

Obiad. Potrzeba było noży, których na piętrze nie było. Poszłam więc i tuż przy schodach się pośliznęłam i wywaliłam. Miałam się ochotę rozpłakać.

Gdy wróciłam z nożami, dzieci się na mnie rzuciły i kilka noży spadło na podłogę. Tuż obok mojej stopy.

Następnie przy obiedzie stanęłam przy ścianie, bo tam czułam się bezpiecznie. Miałam kubek z sokiem jabłkowym, wypiłam. Potem nalałam sobie pomarańczowego. Ledwo przyłożyłam go do ust, zaczęłam się dławić. Na szczęście zareagowałam na tyle szybko (byłam już chyba zbyt ostrożna), że nic mi się nie stało.

Z L. kroiłyśmy jabłka. Jedno jej spadło - prosto na moją stopę - tę, która i tak już bolała z powodu palca i drzazgi. Zresztą to ta sama noga, na którą się wywaliłam.

Nastąpił spokój. Wychodzę już z teatru, a P. mówi:
- Tylko uważaj!
- Już zdążyłam o tym zapomnieć!
Poszłam jeszcze do toalety, wracam, dmuchając na mojego kciuka.
- P., wiesz co?
- Znowu? Co tym razem?
- Uderzyłam się palcem o umywalkę.

Poza tymi drobnymi przejawami pecha miałam bardzo dobry dzień. W końcu nie rozjechał mnie żaden samochód, gdy przechodziłam przez ulicę.

Komentarze

  1. I całe szczęście, że po mieście nie biegają słonie!
    Ale jest też dobra strona tego wszystkiego, wyczerpałaś zapas pecha na dwa miesiące przynajmniej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS