Posty

Oswajamy jesień: Uzupełnij zapasy świec, wosków.

Obraz
Nie mam jakieś szczególnej potrzeby gromadzenia świec i wosków. Wystarcza mi to, co mam. Mimo to postanowiłam posłuchać głosu wyzwania i się w coś zaopatrzyć. Witches' Brew rzuciło mi się w oczy, niestety na Allegro nie było dostępne i wtedy znalazłam Snowflake Cookie, którego opis mnie zafascynował i zwyczajnie kupiłam. Mimo to dostałam lekkiej obsesji na punkcie Witches' Brew i uznałam, że muszę, ale to muszę je mieć. I w końcu się znalazło. Na tych dwóch woskach kończy się zapewne moje uzupełnianie zapasów - chyba że uzupełnią się same z siebie w jakiś sposób. Jesień z czterema woskami (mam jeszcze Christmas Rose oraz Pink Sands) to aż nadto szczęścia. Witches' Brew pachnie paczulą i przyprawami. Snowflake Cookie jak uśmiechnięte maślane ciasteczko. Myślę, że mnie uszczęśliwią.

Ulubieńcy września.

Obraz
 1. Kosmetyki. Zawody wrześniowe wygrał żel pod prysznic Phenome z serii cukrowej. Cały miesiąc miałam mocno zabiegany i nawet nie miałam często siły, by się jakoś rozpieścić. Na peeling nie starczało mi też czasu, ale w ramach ratowania nastroju i poczucia, że żyję, używałam tego żelu. Pachnie absolutnie pięknie - jak cała seria - i jest poza tym świetny. Co prawda drogi, ale myślę, że czasem można wydać trochę pieniędzy na małą buteleczkę, która może uratować dzień. To też zdecydowanie mój zapach września.  2. Lifestyle. Blog Kota Burego , na którym spędziłam niezliczone godziny i zdołałam go opuścić dopiero, gdy przeczytałam wszystkie posty. A trochę to zajęło. Naprawdę rzadko się zdarza, bym uparła się, że przeczytam cały blog i faktycznie to zrobiła. A jednak. Kot miesza społeczne dziwactwa z błotem, powala swoim stylem pisania i fascynuje jak diabli. Zdecydowanie warto tam zajrzeć. I zostać na dłużej.  3. Moda. Z tą kategorią miałam poważne problemy, bo chyba na ni

Oswajamy jesień: Zebranymi na spacerze liśćmi, kasztanami... udekoruj dom.

Obraz
To jeden z tych punktów na liście radosnych jesiennych celów, który był dla mnie o tyle skomplikowany, co raczej nie w moim stylu. O ile zbierać różne cuda lubię, to rozkładanie ich u siebie wydaje mi się nadto udziwnione. Pewnie i tak zrobiłabym to na siłę, coby tylko zaliczyć kolejny punkt w wyzwaniu. Na szczęście teatr spadł mi z nieba. Co prawda nie ja poszłam na ten spacer, w trakcie którego zostały zebrane liście (i bukiecik polnych roślin dla mnie - widoczny na pierwszym zdjęciu), ale to mi zostało powierzone zadanie ozdobienia nimi teatru. Na swoją obronę powiem tylko, że zebranymi przeze mnie kasztanami ozdobiłam półkę z książkami. O ile można nazwać ozdobą coś, co ledwo widać. Mojego pokoju nie zamierzam dekorować między innymi dlatego, że tuż przede mną jest przeprowadzka. Kto wie, może w nowym pokoju coś zrobię? Ale na razie pozostańmy przy teatralnych regałach, stołach i parapetach.

Pożegnanie z Dexterem.

Obraz
Osiem sezonów, półtora roku mojego życia. Jeden z tych seriali, które się kocha lub nienawidzi. Ja pokochałam. Serial o seryjnym mordercy. Cóż, nie bez powodu się na niego zdecydowałam. I w poniedziałek był ostatni odcinek. Żegnaj, Dexterze Morgan. Pierwszy sezon obejrzałam z zainteresowaniem, ale bez szału. Od drugiego nie mogłam się oderwać. Przy trzecim prawie się popłakałam, że skończyły mi się odcinki i że muszę czekać. Koniec czwartego* przyprawił mnie o szok, z którego wyszłam dwa dni później. W życiu nie przeżyłam tak mocno jakiegoś tam filmu czy serialu. Piąty mnie już tak nie zaskakiwał, ale kochałam absolutnie. Gdy doszłam do końca szóstego, dostałam rozstroju nerwowego, bo musiałam czekać na siódmy. Siódmy oglądałam na bieżąco. Jako pierwszy. Czekanie tydzień na kolejny odcinek było dość trudne. Ósmy, ostatni, uznałam za słaby. Przedostatni odcinek jednak wzmógł moje napięcie. Ostatni rozczarował. Osiem sezonów i nastąpił koniec. To serial, który kocham

10 dowodów na to, że zakupy internetowe to ZŁO.

Obraz
Dlaczego zakupy w Internecie nie są dobrym pomysłem? Ostatnio, czyli od jakiś dwóch lat, odkąd mieszkam na granicy polsko-niemieckiej (swoją drogą język ma pewną dziwną skłonność: po polsku zawsze powie się, że coś jest polsko-niemieckie, a po niemiecku, że jest niemiecko-polskie - i choćbym nie wiem, jak chciała powiedzieć na odwrót, nie dam rady, bo brzmi dziwnie), moje możliwości zakupów są mocno ograniczone. Głównie jeśli chodzi o książki lub produkty niedostępne w Niemczech (bądź te, które za Odrą są droższe, co się nie zdarza zbyt często), albo inne, które chcę, ale nie ma ich nigdzie poza Internetem. W zakładkach przeglądarki mam folder, który nazywa się "Do kupienia" i jest tam mnóstwo rzeczy, które widziałam na blogach, które mi się spodobały, na które gdzieś przypadkiem trafiłam i uznałam, że pewnego dnia koniecznie muszę je mieć. I w tym momencie pojawiają się powody, dla których uważam, że Internet jest zakupoholicznym złem. 1. W Internecie często rzeczy są

Oswajamy jesień!

Obraz
Za oknem szaro i zimno. Sama chodzę już w płaszczu (a przecież wysokich temperatur nie znoszę!) i grubych skarpetkach. Śpię pod kołdrą i kocem. A to dopiero wrzesień. Tak sobie myślę: Co ja zrobię w zimie? Mimo to jestem szczęśliwa. Kocham jesień, to moja ulubiona pora roku. Po drodze do teatru rosną kasztanowce i mogę spędzić kilka radosnych minut na zbieraniu kasztanów, coby potem na czyimś biurku ułożyć z nich serce. Czasem bywam romantyczką, a jesień jest na to najlepszą porą roku. Nadchodzą też dni, gdy mam ochotę się zakocykować z książką, herbatą, kakao i serialem. Chcę spędzać chwile sama ze sobą, albo z osobami, które są dla mnie ważne. Jesień budzi we mnie tęsknotę za dawnymi czasami, za ogniem i za ciepłem. Jednak pod żadnym pozorem nie za słońcem. Za wewnętrznym ciepłem. Samotne wieczory są zbawieniem, samotne noce zaś męczarnią. Poranki mogłyby nie istnieć. Dlaczego więc oswajać jesień? Najchętniej bym tego nie robiła, bo jest ona dla mnie miziata niczym kot. Ta pora

Nowości.

Obraz
 Ostatnio powoli przybywają do mnie nowe rzeczy. Mniej lub więcej, ciekawsze i mniej. Ja lubię moimi maleństwami się chwalić, więc to robię, choć nie zawsze. Jednak ostatnio kilka różowości się pojawiło i uznałam, że po prostu muszę. Oczywiście nie obejdzie się też bez narzekania i innych moich dziwnych wywodów. Ostatnio w Biedronce zobaczyłam zeszyt. Z kotkiem. Kocham kotki, więc wzięłam. A potem pocztą przyszła mi książka, która czyta się sama, jest urocza i traktuję ją jak baśń dla dorosłych. Zobaczymy, co będzie dalej (nie mogę się doczekać), a recenzja pojawi się na moim drugim blogu.  Wydawnictwo wraz z książką przysłało mi ośmiocentymetrową laleczkę kokeshi (co oznacza nie więcej niż po prostu "drewniana lalka"), taka japońska matrioszka, choć w ciąży nie jest. Zawsze się śmiałam z matrioszek jako ciężarnych kobiet, które noszą w sobie inne ciężarne kobiety. W dodatku takie nieatrakcyjne. Ale moja kokeshi jest śliczna.  Wybrałam się do DM. Nie wiem za bardzo