Posty

Spirulina, czyli śmierdzący skarb kosmetyczny.

Obraz
Przerażeni moim wielkim okiem? Tak? Dalej nie będzie już kosmitów. Nie? To tym lepiej. Bo dziś opowiem o tej zielonej mazi na mojej twarzy. W zeszłym tygodniu grzecznie i tagowo nałożyłam sobie na twarz kolejną maseczkę (a kilka słów o niej nastąpiło, jak zwykle, z opóźnieniem). Tym razem była to ostatnia porcja niemiłosiernie śmierdzącej i jadowicie zielonej spiruliny. Moja pochodziła ze Zrób Sobie Krem i po wielu próbach i kombinacjach w końcu zdecydowałam się na formę najprostszą - rozrobienie jej zwyczajnie z wodą. I to było najlepsze dla mnie rozwiązanie. Przyzwyczajenie do tego zapachu zajmuje trochę czasu. Zwykle intensywny, rybi smród nie przeszkadza mi szczególnie, jednak spirulina potrafi zabić. Na szczęście ma naprawdę przyjemne właściwości (gdy już ktoś zdoła przetrwać ten... zapach), dzięki którym ją uwielbiam i pewnie wrócę do niej za jakiś czas. Wiele wrażeń nie ma - skóra jest po prostu gładka, napięta, rozświetlona i mocno odżywiona. W przypadku naczynek - stają s

Douglas Box of Beauty - październik 2012.

Obraz
Dobra, przyznam się do czegoś. Odkąd dowiedziałam się o istnieniu zagranicznych boxów, zawsze chciałam mieć swój. Gdy wszedł KissBox, prawie go kupiłam. Na pierwszy się nie zdecydowałam, bo za późno chciałam kupić - gdy już nie było. A potem kolejne były coraz gorsze, aż zwinęli interes. Nastąpił GlossyBox. Co miesiąc obserwuję jego zawartość i może w końcu się skuszę. Ale odkryłam istnienie czegoś innego - box Douglasa. W którym dokładnie wiem, co się znajduje. I w końcu, w tym miesiącu, kupiłam. W sierpniu Gia zapoczątkowała moje zainteresowanie tym boxem, we wrześniu nie było nic ciekawego, ale w październiku znalazło się coś, co sprawiło, że kupiłam bez wahania. Kapsułki Elizabeth Arden. Co prawda miałam problemy z kurierem, który wczoraj przyjechał dokładnie w tym czasie, tych dwóch godzinach, gdy mnie nie było w akademiku, a dziś miałam cały dzień zajęcia. Na szczęście zdołałam ten problem rozwiązać. I taka jestem dziś radosna i mam głupawkę cały dzień, że jeszcze nic nie zja

Hollywood Marilyn Monroe.

Obraz
Z okazji pięćdziesięciolecia śmierci aktorki (że też ktoś - ja między innymi - świętuje takie rzeczy...) w Warszawie była wystawa fotografii z czasów, gdy Marilyn Monroe wprowadzała tam zamieszanie. Autorem zdjęć był jej przyjaciel, kochanek i fotograf Milton H. Greene. Jeśli oglądaliście "Mój tydzień z Marilyn", to Milton jest tym upierdliwym facetem, który uważał, że zna ją najlepiej i ma do niej wszelkie prawa. Jeśli czytaliście książkę - to ten sam. Ile z jego podejścia do MM w filmie jest prawdą, nie wiem. Biografia Donalda Spoto leży (zdecydowanie ten format nie może stać) na półce i czeka. Nagrałam na wystawie filmik ze zdjęciami. Jednak tylko z jednego pomieszczenia - tego, w którym znajdowały się fotografie Marilyn. Na wystawie były także zdjęcia innych gwiazd tamtych czasów, jak np. Audrey Hepburn czy Marlene Dietrich. Powiem, że spodziewałam się czegoś więcej. Sama znam więcej zdjęć autorstwa Greene'a, choć paru z tych wcześniej nie widziałam. Za to widział

Z maseczkowego frontu.

Choć pisać ostatnio nie mogę, a raczej mogę, tylko publikacja ma swoje ograniczenia w związku z Internetem (byle do piątku...), to zdołałam przypilnować siebie samej, jeśli chodzi o przynajmniej jedną maseczkę w tygodniu. A dokładnie - wykończyłam mój peeling enzymatyczny z Perfecty i wylądował już w koszu. Dlatego dziś powiem o nim kilka słów, no, może kilkadziesiąt. To bardzo delikatny peeling, który nakłada się jak krem. Lubię go nakładać na noc i się niczym nie przejmować, bardzo podoba mi się efekt, jaki mam rano na twarzy, ale ogólnie rzecz biorąc ten peeling to nie jest to, czego szukałam, gdy odkryłam, że moja cera jest naczynkowa i nie powinnam używać żadnych ścieraczy (co i tak - wbrew zdrowemu rozsądkowi - czasem robię). Rano naczynka są uspokojone, skóra gładka, a wszelkie grudki i przebarwienia mniej widoczne. Jednak efekt utrzymuje się tylko do porannego mycia twarzy, potem już nie jest tak ładnie, choć wciąż trochę lepiej, niż przed nałożeniem peelingu. Peeling działa kr

Quote of the day.

"Paryż jest zawsze Paryżem, a Berlin nigdy nie jest Berlinem." Jack Lang I właśnie dziś, póki mój Internet jest limitowany, jadę do miasta, które nigdy nie jest takie, jakie wydaje się być. Berlinie, tęskniłam za Tobą!

Working so hard.

Myślę, że troszkę ponad moje możliwości. Przez całe wakacje byłam w biegu, prawie nie miałam wolnego. Albo jakieś wyjazdy, albo wykłady na prawo jazdy i jazdy. Jeden egzamin i wiele drobnych rzeczy, które nie dały mi odpocząć, choć były niezwykle przyjemne. A teraz, na ostatnim odcinku tej długiej drogi, umieram, rozkładam się i rozpadam. Już nawet nie wiem, czy to choroba czy zjadłam coś nieodpowiedniego, czy po prostu gigantyczna dawka stresu. Nie mogę spać, niedobrze mi i czuję, że nie dam rady. I nie chodzi nawet o jutrzejszy egzamin na prawo jazdy, a o to, że mogę nie zdążyć na pociąg, albo będę całkiem na styk i się zwyczajnie załamię, jeśli wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej. Takie małe być, albo nie być. Chcę zdać teorię, na praktykę już nawet nie liczę, ponieważ wiem, że będę ledwo żywa. Nad tym pierwszym pracuję dopiero od wczoraj, bo wcześniej nie miałam czasu. Miałam zacząć od rana, ale nie dałam rady, bo umierałam. Po zrobieniu dziesięciu zestawów mam przerwę

Maseczka malinowo-jogurtowa.

Obraz
Na początek TAGu maseczkowego zdecydowałam się na coś całkiem naturalnego. Maliny. Ich działanie powinno zapobiegać trądzikowi, obkurczać naczynka krwionośne i rozświetlać cerę. Do tego dałam odrobinę jogurtu naturalnego, który miał ją także wychłodzić i nawilżyć. Na maseczkę wystarczy jedna malina i kropla jogurtu, ponieważ bez zagęszczacza niemożliwością jest utrzymanie na twarzy grubszej warstwy, a taka ilość w zupełności wystarcza. Ja zrobiłam więcej, bo to maseczka nie tylko pielęgnująca, ale także smaczna. Resztą więc rozpieściłam moje ciało od środka i po prostu ją zjadłam. (Rozważałam dodanie do niej kropli kwasu hialuronowego, ale po pierwsze za nim nie przepadam, po drugie nie chciało mi się mieszać na ręce, a do całości dodawać nie zamierzałam z wiadomych względów.) Nałożyłam ją przed kąpielą. Jeśli macie pryszcze bądź drobne ranki, pod wpływem soku z malin mogą szczypać, jednak po chwili to przechodzi. Skóra nie jest napięta (podczas użycia samych malin byłaby). Po ką