Spirulina, czyli śmierdzący skarb kosmetyczny.
Przerażeni moim wielkim okiem? Tak? Dalej nie będzie już kosmitów. Nie? To tym lepiej. Bo dziś opowiem o tej zielonej mazi na mojej twarzy. W zeszłym tygodniu grzecznie i tagowo nałożyłam sobie na twarz kolejną maseczkę (a kilka słów o niej nastąpiło, jak zwykle, z opóźnieniem). Tym razem była to ostatnia porcja niemiłosiernie śmierdzącej i jadowicie zielonej spiruliny. Moja pochodziła ze Zrób Sobie Krem i po wielu próbach i kombinacjach w końcu zdecydowałam się na formę najprostszą - rozrobienie jej zwyczajnie z wodą. I to było najlepsze dla mnie rozwiązanie. Przyzwyczajenie do tego zapachu zajmuje trochę czasu. Zwykle intensywny, rybi smród nie przeszkadza mi szczególnie, jednak spirulina potrafi zabić. Na szczęście ma naprawdę przyjemne właściwości (gdy już ktoś zdoła przetrwać ten... zapach), dzięki którym ją uwielbiam i pewnie wrócę do niej za jakiś czas. Wiele wrażeń nie ma - skóra jest po prostu gładka, napięta, rozświetlona i mocno odżywiona. W przypadku naczynek - stają s