Dwa lata bez mięsa - moja droga do wegetarianizmu.

Moja rodzina po dwóch latach wciąż nie wierzy, że nie jem mięsa. No dobrze, wierzą, bo widzą, ale nie potrafią tego pojąć. Kto jak kto, ale JA? W końcu to ja jestem osobą, która w piątki niemal płakała, bo z powodu postu nie mogła zjeść mięsa. Żywiłam się tylko mięsem i owocami. Wszystko to najlepiej surowe. Mówię poważnie. Jak się to więc stało, że rzuciłam mięso w diabły?

Przyznam Wam się, że całe życie chciałam być wegetarianką z powodu "miłości do zwierząt". Niestety tak bardzo lubiłam smak mięsa, że żadna miłość nie pomagała. Jednak przez cały okres nastoletni miałam chroniczne bóle brzucha i pewnego lata odkryłam, że gdy nie jem mięsa, ból się nie pojawia. Przeprowadziłam ten eksperyment na trochę dłuższym odcinku czasu i okazało się, że mięso było winne. Wtedy - mając wreszcie sensowną i przemawiającą do mnie wymówkę - stwierdziłam, że nie jem i koniec.

Niestety z tym końcem nie było tak prosto... Decyzję podjęłam na początku listopada i wtedy też przeszłam na dietę bezmięsną (nie powiem, że wegetariańską, ponieważ wciąż jadłam ryby). Okazało się jednak, że wracały do mnie smaki i raz na dwa tygodnie - w wielkiej tajemnicy - skusiłam się na kawałek mięsa, po czym miałam wyrzuty sumienia. Trwało to do lutego, kiedy doznałam olśnienia, że nie oszukuję w ten sposób innych, tylko siebie samą. Tak się na siebie zdenerwowałam, że od tamtego momentu już mięsa nie jadłam. Ostatnim jego objawem było salami.

Ryby zaś jadałam raz na tydzień bądź dwa. To było wygodne i bardzo długo (cóż, dwa lata) nosiłam się z myślą zrezygnowania z nich także. Gdy już przestałam tęsknić za mięsem, powoli odchodziła ode mnie ochota na ryby, ale jadłam je, ponieważ ułatwiało to życie rodzinie i znajomym. Nie jem mięsa, ale jem ryby. I problem z głowy. Nikt nie musiał się zastanawiać, czym mnie nakarmić. Dlatego długo zwlekałam z tą decyzją. W końcu, pierwszego stycznia tego roku, ryby odeszły z mojego jadłospisu. W Sylwestra pożegnałam się z nimi łososiem.

Po tych dwóch latach mięso zaczęło mnie brzydzić. Nie chcę się znajdować w jego pobliżu, nie lubię, gdy mój Niemiec je je. Choć ma zakaz przyrządzania go w domu, nie zabraniam mu, nawet jeśli mam ochotę. Czasem tylko zwracam uwagę, by nie przesadzał. Nie staram się nikogo nawracać, bo i po co? Ja nie jem - moja decyzja, moje zdrowie. Innych dotyczy to samo. Wiem, że lepiej się bez mięsa czuję i trudno mi sobie wyobrazić, że zacznę je kiedyś znowu jeść. Gdy przed Bożym Narodzeniem mój Niemiec prosił mnie, bym spróbowała gęsi, powiedziałam, że jeśli będę się dobrze czuła, zrobię to dla niego. Przez kilka tygodni śniły mi się koszmary związane z tą perspektywą. Ostatecznie spróbowałam małego kawałeczka i stwierdziłam, że na tym koniec. Dobrze mi z tym.

Nie afiszuję się moim wegetarianizmem na blogu, bo szczerze mówiąc denerwuje mnie, że w tym momencie jest to w modzie (choć mniej niż weganizm). Nie podoba mi się to szufladkowanie. Czasem napomykałam o tym, że nie jem mięsa, ale teraz po raz pierwszy jasno się w tej kwestii wyrażam. I podkreślę, dla własnego spokoju, że dla mnie to nie moda, nie styl życia. To dieta, dzięki której czuję się lepiej.

Komentarze

  1. Hmmm trochę jakbym czytała o sobie, z tym że mi ciężko odstawić mięso zupełnie. Zimą ciągną mnie te smaki, latem może nie istnieć. Ciekawe czy kiedyś się odzwyczaję zupełnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie by pewnie nie przeszło gdyby nie problemy zdrowotne. Ale skoro ja dałam radę, to już każdy da! :D.

      Usuń
  2. U mnie wszystko było inaczej. Tzn. ja jak przestałam jeść mięso to miałam 10 (11?) lat i po prostu nienawidziałam mięsa, ryb. W ogóle nic nie lubiłam i ogłosiłam wszem i wobec, że jeść mięcha nie będę. O dziwo, przecież mała byłam, moi rodzice podeszli do tego z całkowitym luzem, babcia wymyślała mi różne wegetariańskie dania z soi itd. Oczywiście dorobiłam do tego teorię o "biednych zwierzętach" w którą, co śmieszne, zaczęłam po jakimś czasie wierzyć. :D Na zdrowie nie wpłynęło mi to wcale, a jadłam naprawdę wielkie nic, bo u mnie też z warzywami i owocami na bakier, no po prostu nie lubię, więc w zasadzie żywiłam się głównie mlekiem i serem, co zostało mi do dziś. Też w tym czasie wkurzało mnie jak inni jedzą mięso, brzydziło mnie nawet wejście do sklepu mięsnego. Wytrzymałam prawie 8 lat, a potem stwierdziłam, że tęsknię za McDonaldem i przez następne 2 lata jedyne "mięso" jakie jadłam to tam. Potem jakoś odpuściłam, nie wiem czemu, chyba po prostu wyrosłam z dziecinnego wybrzydzania. Choć lubię tak naprawdę tylko kurczaka i wieprzowinę. Żadnego innego rodzaju mięsa i ryb nawet nie tknę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wierzyłam w biedne zwierzęta długi czas, ale odkąd mięsa faktycznie nie jem, to i teoria odeszła w niebyt...

      Do wszystkiego trzeba podejść na spokojnie... Mogę być wojującą wegetarianką, ale w ten sposób nikogo nie "nawrócę". Przerażają mnie ilości mięsa, które pochłaniają niektóre osoby, ale niech robią, co chcą. Mój Niemiec jest tu wyjątkiem, bo z nim żyję i chciałabym, by konsumował czasem jakieś witaminy. Odkąd jesteśmy razem, on je zdecydowanie mniej mięsa i zauważył, że czuje się teraz lepiej. To mi wystarczy. Zabraniać mu nie będę (choć i taką fazę miałam). Czasem trzeba dorosnąć. Co do odżywiania - napiszę o tym jeszcze przynajmniej dwa posty. To efekt mojego dorastania... Powoli zaczyna mnie wkurzać, co się dzieje w Internecie w związku ze "zdrowym stylem życia" i takimi tam. Muszę z siebie trochę wyrzucić :).

      Ale dla McDonalda nie mam ani jednego dobrego słowa i tu nie potrafię zrozumieć, jak ktoś się tam truje.

      Usuń
    2. Tak jak ktoś od czasu do czasu pije coca-colę albo wódkę albo zapali papierosa. Wiem, że to niezbyt zdrowe (choć z drugiej strony uważam, że nawet najbardziej niezdrowe rzeczy raz na jakiś czas nie są w stanie nam zaszkodzić), ale po prostu uwielbiam jedzenie tam! Smak, ach ten smak! :)

      Usuń
    3. Pomyślałam o heroinie i tym argumentem postaram się właśnie zbić Twój ;). Ale generalnie się z Tobą zgadzam. Raz na jakiś czas prawie wszystko jest w porządku. Czarna herbata (mimo niedoboru żelaza), alkohol (pół butelki wina zamiast "zdrowotnego" kieliszka), czy czasem jakiś fast food. Tyle że pewnie nie zgodziłybyśmy się w definicji "raz na jakiś czas" ;).

      Usuń
  3. Ja do mięsa mam stosunek obojętny - jest to zjem, nie ma to nie cierpię. Jem to, co akurat jest mi "na rękę", na co mam ochotę, absolutnie nie przejmuję się dietą. Ale nie, nie spożywam codziennie fast foodów ;) Mam nadzieję, że nigdy mi się to nie odbije czkawką ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym bardzo chciała przejść na wegetarianizm, już nawet nie tyle z miłości do zwierzątek co dla siebie samej. Ale uwielbiam smak mięsa i "niestety" żadnych dolegliwości z jego przyczyny nie mam. Za to ograniczam, wprowadzam do diety coraz więcej dań warzywnych - które na szczęście Tośkowi smakują, przez co łatwiej jest mi to mięso z menu wyrzucać :)
    Ale ryb nie jestem w stanie sobie odmówić. A tym bardziej sushi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro Ci z tym fizycznie dobrze, to po co się zmuszać? Skoro wprowadzasz więcej dań warzywnych, to stuprocentowy wegetarianizm nie jest konieczny. Przynajmniej ja tak sądzę. Chyba że to dla Ciebie ważne :).

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS