Posty

Jesień.

Owionęło mnie chłodne powietrze, gdy tylko wyszłam z domu. Lekki wietrzyk zawiewał zapachy jesieni, tradycyjne, ciężkawe. Złapałam głębszy oddech i przymknęłam oczy, a zapach dymu i mokrych liści przywołał wspomnienia z dzieciństwa, gdy sąsiedzi palili trawę, a my rozpalaliśmy ognisko za domem. Kawałki papieru zwęglały się, a gorące powietrze unosiło je do góry, rozsyłając po całej wsi. Nazywałam je baby jagami, choć do tej pory nie jestem pewna, skąd to się wzięło. Czy czarne skrawki przypominały czarownice na miotłach? Była w tym jakaś magia, nie mogę temu zaprzeczyć. W całym ognisku właśnie one były najlepsze, oprócz oczywiście pieczonych w popiele ziemniaków, ale te ostatnie nie były stałym punktem programu. Odezwała się we mnie tęsknota za prawdziwym ogniskiem, takim z wielkiego zdarzenia, gdy płomienie były wyższe niż ja sama, a żar potrafił stopić świecę dwa metry od ognia. Gdy końce kijów na kiełbasy zajmowały się ogniem, a mięso było przypalone i dzięki temu niejako doskonał

Last few days in pictures.

Obraz
Chcę mieć taki tatuaż, choć niekoniecznie na twarzy. No i jelly watch! Jest bardzo fotogeniczny, bardziej niż ja. I mój sweterek! Tego paskudnego kwiatka można odpiąć. Chciałam pereł - i mam! Choć sztuczne. Lubię mój sweterek!

You foolish little girl!

Obraz
Przeurocze piosenki. Która lepsza? Mi się bardziej podoba ta pierwsza :). I przynajmniej są dość energiczne, a nie depresyjne, kto by pomyślał, że tak się da! A ja wciąż nie znalazłam, w jakim filmie słyszałam "You foolish little girl" wypowiedziane z pogardą i bodajże brytyjskim akcentem. Wie ktoś może?

The Vampire Diaries.

Stefan wciąż jest kołkiem, zabili jedną z moich ulubionych bohaterek, duch drugiej sprawia, że podskakuję, a tę, którą (stosunkowo-wampirzo-żywą) lubię jednak naj, naj, naj ktoś znowu skrzywdził, gdy biedaczka była osłabiona po gorącym seksie. Jej własna torebka sprzysięgła się przeciwko niej! Toż to paranoja jakaś! Jakiś dziwny ten odcinek. Damon też. Hmm. Chcę Gossip Girl, tam zawsze jest dziwnie i mnie to nie dziwi.

Alicja Burtona i jelly watch.

Kochani! Na blogu zapanowała dwudniowa cisza - mi samej z tym źle. Ale pojechałam do babci niby to na niecały dzień, a zostałam aż do dziś. Obejrzałam wczoraj wieczorem "Alicję w Krainie Czarów" Burtona (znowu!) z polskim dubbingiem (uroku Kapelusznika nawet on nie zepsuje, ale jednak to nie to co wersja oryginalna, nigdy więcej dubbingu w tym filmie!). Zachwycałam się, niemal płakałam, wzruszałam. Uwielbiam ten film, bez dwóch zdań. Mogłabym o nim napisać pracę magisterską, chociaż wątpię, bym znalazła więcej źródeł niż moja własna wyobraźnia i sam film. Ale rozważyłam napisanie "Aliny w Krainie Czarów", żeby było zabawniej. Zastanawiałam się, czemu te wielgachne kolorowe żelowe zegarki są tak popularne - dopóki wczoraj jednego nie założyłam. Są świetne! Szkoda tylko, że mają zaznaczoną godzinę 6 i 12, a żadnej pomiędzy. Miałam problemy z ogarnięciem tego, ale to nie przeszkadzało mi na niego patrzeć co dwie minuty. Jednak wolę coś bardziej klasycznego. Jak pow

Maseczka malinowa i niebo nad nami.

Obraz
Na maseczkę malinową naszedł mnie pomysł, gdy w trakcie pieczenia ciasteczek uznałam, iż mam ochotę na maliny. Zeszłam więc w piżamie po schodach, wyszłam z domu (dzielnie dzierżąc w ręce miseczkę), sąsiad się na mnie pogapił, ale ja niestrudzenie dążyłam do krzaków. Szczerze się zdziwiłam, bo spodziewałam się, że malin będzie znacznie mniej, a tu taka niespodzianka! Wyzbierałam, ile mi się chciało i pomyślałam - maseczka! W końcu maliny mają tyle witamin i antybakteryjną siarkę... najwyższa pora na mądre pomysły. A wcześniej... uznałam, że skoro się przeziębiłam (nawet nie wiem kiedy, zorientowałam się, że cieknie mi z nosa, dopiero wczoraj podczas malowania Marylki, której de facto wciąż nie skończyłam), to muszę się wygrzać. Wyszłam z dwoma Blondynkami na balkon rodziców (bo od południa, mój jest od północy), rozwaliłam się na wielkiej poduszce, którą położyłam na jakimś prehistorycznym biurku, zrobiłam sobie zasłonę z koca, żeby słońce nie świeciło mi po oczach (i tak świeciło),

Marylka.

Obraz
Ciasteczek jeszcze nie upiekłam. Zrobię to chyba jutro (lub za chwilę). Ale a to malowałam. Marylkę. Również czytałam, recenzowałam, chodziłam na pocztę, rozbawiałam panią w sklepie i płaciłam pięciogroszówkami. Później dostałam list, że mam pokój w akademiku, następnie pieniądze (by mieć czym zapłacić), a gdy patrzę na kurs euro, to blednę jeszcze bardziej. Słabo mi. Mdleję. Dostaję palpitacji i mam ochotę się zabić. Niech on spadnie, niech spadnie... Ale Marylka. Przez nią cała utaplałam się czarną farbą. A wciąż nie jest skończona. Uznałam, że dość brudzenia się na dzisiaj i zasługuję na dożycie jutra (jeszcze chwila, a wzniosłabym się na poziom jedzenia tej farby). Patrzę na to co już namalowałam, na szkic i się zastanawiam, czy jest dobrze, czy źle. Ale w jej włosach się zakochałam! A dziś się chyba upiję. Jestem nareszcie sama! I będę aż do wyjazdu. Czysta radość, naprawdę. Choć również mięso mi zniknęło w okolicznościach podobnych do chleba tostowego, a przed tajemniczym zni