Maseczka malinowa i niebo nad nami.

Na maseczkę malinową naszedł mnie pomysł, gdy w trakcie pieczenia ciasteczek uznałam, iż mam ochotę na maliny. Zeszłam więc w piżamie po schodach, wyszłam z domu (dzielnie dzierżąc w ręce miseczkę), sąsiad się na mnie pogapił, ale ja niestrudzenie dążyłam do krzaków. Szczerze się zdziwiłam, bo spodziewałam się, że malin będzie znacznie mniej, a tu taka niespodzianka! Wyzbierałam, ile mi się chciało i pomyślałam - maseczka! W końcu maliny mają tyle witamin i antybakteryjną siarkę... najwyższa pora na mądre pomysły.

A wcześniej... uznałam, że skoro się przeziębiłam (nawet nie wiem kiedy, zorientowałam się, że cieknie mi z nosa, dopiero wczoraj podczas malowania Marylki, której de facto wciąż nie skończyłam), to muszę się wygrzać. Wyszłam z dwoma Blondynkami na balkon rodziców (bo od południa, mój jest od północy), rozwaliłam się na wielkiej poduszce, którą położyłam na jakimś prehistorycznym biurku, zrobiłam sobie zasłonę z koca, żeby słońce nie świeciło mi po oczach (i tak świeciło), obfotografowałam swoje nogi, niebo, okolicę i przy okazji poopalałam się toples (bo taka naszła mnie ochota, ale i tak nici z tego opalania, bo jestem na słońce odporna, ale żeby nie było, że nie korzystam z wakacji), a sąsiadka kosiła trawę. W końcu przyleciała jakaś pszczoła i mi bzyczała, to ja, nabzdyczona, opuściłam niezadowolona balkon i wyniosłam się do swojego pokoju na... dwie minuty. Bo przypomniałam sobie o tych nieszczęsnych ciasteczkach. Zrobiłam ciasto, chłodziło się w lodówce, piekarnik wtedy nagrzewał, a ja robiłam sobie zabójczy dla mojego przeziębienia wywar imbirowo-kardamonowo-cynamonowo-pieprzowo-goździkowo-miodowy. Takie coś może zabić, jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony. Naprawdę.

I znowu wracamy do tematu malin. Ciasto pokroiłam i wsadziłam do piekarnika, gdzie się wygrzewało, a ja sama opuściłam dom, żeby nazbierać owoców. Później ciasteczka były gotowe, a ja z nadzieją na maseczkę schowałam się do łóżka (z książką, ciasteczkami, malinami, wywarem i dwoma mrówkami, które przede mną uciekały, gdy chciałam je złapać. W końcu zostały wyeliminowane). Książka się skończyła, malin zostało tylko kilka, wywar wypity, a ciasteczek wciąż dużo. No to rozgniotłam te maliny i poszłam do łazienki. Nagle moja twarz stała się z białej różowa. I taka smaczna! Resztę malin schowałam do lodówki, bo tak mi się spodobała ta maseczka, że zrobię sobie ją znowu jutro. Mojej skórze też się spodobała.

A teraz rozmyślam nad tym, co będę robić w czwartek. Dzielnie wybieram się na zakupy. W końcu za osiem dni wyjeżdżam. Powinnam w końcu zapłacić za akademik, bo okaże się, że zapomniałam... Ale okay, odłóżmy to na inny dzień.

Komentarze

  1. Mieszkasz a akademiku jak fajnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tino, jeszcze nie, dopiero za osiem dni :). Zobaczymy, czy będzie fajnie :D.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS