Posty

Co czytasz? #1 - slow fashion, minimalizm, dieta i powieści

Obraz
Ci, co się znają, zaraz stwierdzą, że mam bloga książkowego , więc co do cholery robię z powyższym tematem tutaj? Ano piszę! Prawda jest taka, że choć posiadanie dwóch blogów ma swoje zalety, na dłuższą metę męczy. Wytrzymałam z tym kilka lat i powoli skłaniam się do scalenia ich w jednego (przynajmniej w myślach). Moje plany są dość zaawansowane i w zasadzie ich losy się ważą - to wszystko zależy, jaki sukces osiągnę na egzaminie praktycznym na prawo jazdy. Gdy uwolnię się z tego finansowego piekła, studni bez dna i czarnej dziury, będę mogła sobie pozwolić na więcej. Póki co opowiem Wam krótko o książkach, które w ostatnim czasie przeczytałam. "Wiosenne dziewczęta" Brandon W. Jones Chciałam je przeczytać, odkąd zobaczyłam je w zapowiedziach (dawno temu). Potem przeczytałam fragment i utwierdziłam się w tym przekonaniu. To historia dziewcząt z Korei Północnej, które znają tylko świat wykreowany przez propagandę państwa. Gdy zostają przerzucone na południe i sprzedane ja

Kot w małym mieszkaniu.

Obraz
Nie odzywałam się w tym tygodniu. Nie bez powodu, bo byłam bardzo zabiegana, zestresowana, z kilkoma załamaniami nerwowymi i kotem w domu. Ten ostatni etap jutro dobiegnie końca, bo teściowie zabiorą Miau z powrotem, a ja odetchnę z ulgą (nie na długo, bo na początku sierpnia będziemy mieć własnego kota). Kocham koty i lubię Miau. Niemniej kot, który spędza swoje dnie w domu, raczej nie będzie zachwycony zamknięciem go w dwudziestu czterech metrach kwadratowych - w dodatku bez swojego drapaka. Poza tym nasza przestrzeń jest tak zagospodarowana, że ciężko zdjąć wszystko z mebli, by Miau mógł sobie po nich skakać. Nie przeszkadzało mu to - po prostu pozrzucał, co mu przeszkadzało i miauczał.  Bardzo również upodobał sobie korzystanie z kuwety kilka sekund po jej wyczyszczeniu (nawet jeśli w gruncie rzeczy okazywało się, że nie było w niej wcześniej żadnych nieczystości). Szczególnie mu się to podobało, gdy ja myłam zęby. Nie dawał wciąż w spokoju prysznica bądź skorzystać z to

Co jest z tymi sklepami?

Obraz
Nie jestem slow , nigdy nie byłam i zapewne jeszcze trochę potrwa, nim uda mi się wejść w ten nurt. Nie jestem też minimalistką. Jestem zwyczajną konsumentką, która wydaje pieniądze z przyjemnością, ale w granicach swoich możliwości finansowych. Dlatego też nie widzicie na moim blogu nieustających hauli (jak ja nie lubię tego słowa!), czy comiesięcznych wishlist . Staram się być świadoma moich wydatków i żyć jakością - nie ilością. Z moim Niemcem bardzo mocno nad tym pracujemy i muszę przyznać, że on również dostrzega zalety takiego nastawienia. Jest jednak jeden problem - w dzisiejszych czasach bardzo o to trudno. Ostatnio spędziłam kilka godzin w Poznaniu. Akurat zaczął się okres wyprzedażowy, a ja miałam pieniądze, więc pomyślałam, że sobie coś kupię. I tu zaczęły się schody. Miałam dość konkretny plan: konturówka do ust pasująca do mojej szminki Chanel, kupno po raz drugi mojego rozbitego różu z Inglota oraz zakup letniej kurtki/płaszcza. Czegoś cienkiego, co uchroni mnie przed

YouTube challenges

Obraz
Chyba nigdy nie powiedziałam, że jestem normalna. A nawet jeśli - na pewno miałam na myśli jakąś specyficzną normalność, ale nie taką ogólną społecznie przyjętą. Gdybym była normalna, nie chciałabym zostać aktorką i nie czułabym się tak dobrze na scenie. A że teatr mi chwilowo nie po drodze, mam własną scenę. Mój kanał na YouTube . Zwykle gdy spotykam się z Kotkiem, nagrywamy parę dziwactw i jest fajnie. Dziś chciałabym Wam zaprezentować dwa z nich (oba nagrane w maju, coś tam jeszcze mamy, ale ostatnio nie miałam czasu na sprawdzenie, co tam nieprzyzwoitego powinnam wyciąć) - Yoga i Chubby Bunny Challenge. Wkrótce nadejdzie też Whisper Challenge i relacja z Wieliczki (o ile cokolwiek nadaje się tam do publikacji). To takie moje małe youtubowe plany. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić! Bo my dziwne jesteśmy, jak już powiedziałam. Miłego tygodnia!

Wishlist - bo najwyższa pora mieć zachcianki.

Obraz
 Wczoraj miałam po raz drugi teorię na prawo jazdy i pragnę oznajmić, że zdałam! I to z całkiem przyzwoitym wynikiem (72/74). W związku z tym powoli nastawiam się psychicznie na praktyczny (gdzieś za miesiąc) i na te milion rzeczy, które mam przed tym terminem do zrobienia. Może i siedzę całymi dniami w domu, ale okazuje się, że czasu tak naprawdę nie mam... Na szczęście na zachcianki zawsze się jakiś znajdzie! Dlatego prezentuję Wam dzisiaj te najbardziej aktualne. Moda i uroda Będąc wczoraj w Poznaniu przymierzyłam w końcu parę zegarków i moim absolutnie wymarzonym jest w tym momencie ten z Fossil (ES3565). Od lat nie nosiłam zegarka, ale ciągle odczuwam taką potrzebę. Nie mogę mieć z jakąś tam ozdobną bransoletką, bo się przekręcają. Potrzebuję porządnej skórzanej, która ani drgnie na moim nadgarstku. I Fossil spełnił moje oczekiwania. Teraz, no, szukam sponsora... Jeśli się przyznam, że mam w domu trzy pęsetki, uznacie mnie za wariatkę, skoro chcę kolejną? Możecie,

Jak (nie) udzielać pierwszej pomocy.

Obraz
Choć bardzo chciałabym Wam dzisiaj przedstawić pełnowartościowy post, niestety nie mogę. Trafiłam do więzienia za złe udzielenie pierwszej pomocy (zawsze mi się wydawało, że w przypadku krwotoku z przedramienia należy założyć opaskę uciskową powyżej rany, ale najwyraźniej twórcy testów na prawo jazdy są innego zdania), ofiara zmarła, a mnie czeka kolejna wizyta przed sądem. Znaczy się... no... w piątek miałam teorię na prawo jazdy (pierwsze podejście od ponad dwóch lat!) i mimo dobrego przygotowania (jaka ja skromna...) nie zdałam. Kolejny termin mam w czwartek, w międzyczasie czeka mnie też wizyta u lekarza i milion rzeczy do załatwienia, więc muszę się uczyć, załatwiać, leczyć i tak dalej... Mam parę rzeczy, o których chcę Wam opowiedzieć, ale muszą one poczekać przynajmniej do piątku. (Jeśli jednak w czwartek nie zdam, rzucę się pod Berlin-Warszawa-Ekspres i już nic nie napiszę - to chore, żeby egzamin, który kosztuje sam w sobie trzydzieści złotych mnie kosztował dwieście ty

BERLIN: Wegetariańska restauracja wietnamska Cat Tuong

Obraz
Pewnego dnia ruszyliśmy z moim Niemcem na podbój Berlina w celu zakupu porządnego fletu. Biegaliśmy godzinami po całym mieście (instrumentu ani widu, ani słychu...) i powoli zaczynałam umierać z głodu. Libańska restauracja przyprawiła mnie o obrzydzenie, na japońską bądź chińską kuchnię nie miałam ochoty (ileż można jeść sushi?), a wszędzie indziej było tylko i wyłącznie mięso. A że ja mięsa nie jem, owe miejsca były z miejsca skreślone. I tak oto zmęczona, głodna, snułam się po Kastanienallee, przyprawiając mojego Niemca o rozstrój nerwowy (zmęczona i głodna Alina to Alina nie do zniesienia), aż po drugiej stronie ulicy, moimi krótkowzrocznymi oczami zobaczyłam coś, co sprawiło, że przebiegłam przez ulicę, nie zważając na samochody, a mój biedny Niemiec omal nie stracił ręki, za którą go ciągnęłam. Zobaczyłam słowo "wegetariański". Zaraz obok "wietnamski". W ten oto sposób mój Niemiec stracił ostatnią nadzieję tego dnia na mięsny posiłek, a ja odkryłam jedno z