Posty

Porannie.

Obraz
Obudziłam się dwadzieścia minut przed budzikiem. Jasno. To już mnie zdziwiło. Cicho. Po tym wietrznym weekendzie i nieustannym stukaniu nie mogłam się otrząsnąć ze zdumienia. Jeść. Przeglądam blogi. Babeczka z taaaaaką ilością kremu. I choć wiem, że pewnie umarłabym z przesłodzenia, moim marzeniem na dzisiaj jest właśnie taka babeczka (a może taki właśnie krem). Wstaję. Herbata truskawkowo-waniliowa (i w głowie głos mojego byłego, który mówi mi, że to "nie herbata, to napar"). Ignoruję i myślę co na śniadanie. Wsadzam rękę do szuflady i postanawiam na ślepo wybrać jakąś czekoladę (a przecież nie mam ochoty na czekoladę). Milka Daim (i tak są w niej tylko Milki). Cóż, otworzę, zjem, później się może nawet ubiorę. Mam jeszcze dwie godziny do wyjścia. A na poprawę nastroju wezmę ze sobą Palahniuka. Zaś na zakończenie Weihnachtsmarkt. Taki plan. Mi się podoba. Słońce świeci. Chyba muszę iść na zakupy.

Kolczyki.

Obraz
Pierścionków nie noszę, ponieważ uważam ich nadmiar za nieestetyczny, a o zakładaniu pojedynczych ciągle zapominam. Na szyi mam zawsze ten sam srebrny łańcuszek z przywiezionym prosto z Egiptu krzyżem ankh (i cokolwiek ktoś mówi o pewnych szkodliwych właściwościach, nie sprawdza się w mojej sytuacji). Bransoletki mnie po prostu denerwują (choć ostatnio noszę zegarek). Za to kolczyki są moją ulubioną biżuterią. Może nie noszę ich codziennie, ale dość często. Im większe, tym lepsze (spod mojej czupryny lepiej widać), choć czasem lubię też jakieś małe kropelki w uszach, które widać w rzadkich sytuacjach. Uwielbiam kolczyki. Zdecydowanie. Pomysł z samodzielnym robieniem świtał mi w głowie od dawna, ale zawsze szkoda mi było pieniędzy na zakup tych wszystkich bigli, koralików i innych. Dopiero Gia mnie przekonała, bym spróbowała. Zamówiłam więc w Internecie zestaw do robienia, niezbyt drogi, by sprawdzić, czy mi się to spodoba. I tak to się zaczęło (zawsze kojarzą mi się te słowa z Gumis

Deusz.

Obraz
Chcę dzisiaj zacząć od tego (najchętniej napisałabym "chciałabym", jednak w jakiś badaniach - żebym ja jeszcze pamiętała... - wyszło, że kobiety częściej używają trybu przypuszczającego, co mnie zdemotywowało do robienia tego samego), że jestem bardzo przewidywalna. Wiedziałam, że nie dam tego postu, jeśli wcześniej wyraźnie nie napiszę, że będzie dziś i koniec kropka. I choć mam milion zajęć, robię to, bo obiecałam i muszę, a obietnic dotrzymuję. Choć zapewne nikt nie ścigałby mnie z siekierą po całej Europie za to, że nie opublikowałam posta o moim kocie. Tak naprawdę ciężko mi zlokalizować moment, w którym (i przez kogo) zapadła decyzja, że ten kot wyląduje w moim domu. Kot miał być, w wakacje, ze schroniska, jednak zamieszanie związane z moim wyjazdem na drugi koniec świata sprawiło, że kot tracił sens, bo kto by się nim opiekował? Mamy nie było wtedy w domu, a ja miałam zaraz wyjechać. Zaś w akademikach kotów [teoretycznie] trzymać nie wolno. Cóż. Nie ma kota. Pogod

Kupa!

Obraz
Wyrzuty sumienia wylewają się ze mnie falami, ponieważ mam w głowie spłodzone trzy posty, a wciąż nie mogę się za nie zabrać. Bo brak czasu, bo jestem zmęczona bo coś tam, bo brak czasu, bo coś tam, bo brak... bo coś. I tak brakujemy, bojujemy i cośujemy, a kupa z tego wychodzi. Zresztą rozmawiałam wczoraj z mamą przez telefon i powiedziałam, że nie poszłam na zajęcia, bo wyglądam jak kupa . Mama przez chwilę się zastanawiała, czy dobrze usłyszała, a ja jej mówię: "Przecież ciągle ostatnio mówię, że wyglądam jak kupa, więc jaki masz problem?". Wyszło na to, że nie miała żadnego. A ja w ramach programu mobilizacyjnego robię zapowiedź kolejnego postu. Bo jeśli ją zrobię, to wiem, że ten post się pojawi. Dzisiaj . Oto kudłata zapowiedź: Ja teraz założę grzecznie buty (te, które zakłada się łatwiej i mają węższy obcas, bo jestem dziś leniwa) i wyjdę na zajęcia, przy okazji dowiem się, w którym sklepie jest tańszy czajnik. Bo chcę herbatę, a w tych warunkach się jej zrobić ni

Powroty.

Znów w akademiku. Z milionem wrażeń po weekendzie - niekoniecznie pozytywnych. Z bólem głowy po całkowicie nieprzespanej nocy. Z przeczytanymi w pociągu 536 stronami na 857 nowego Kinga. Z nieopisanym głodem i poczuciem nieświeżości. I ze wspomnieniem Poznania o trzeciej nad ranem, gdy wysiadłam z pociągu i, widząc jakąś świecącą na niebiesko wieżę, zaczęłam się zastanawiać, co do diabła Wieża Eiffla robi w Poznaniu/co ja do diabła robię w Paryżu. Przywitały mnie trzy książki. A ja nareszcie mam ze sobą słownik do francuskiego i brak wymówek, by unikać nauki. Powinnam iść spać, ale jestem tak zmęczona, że aż mi się nie chce.

Ja i moja BFF.

Obraz
Powiedziałam, że wstawię to zdjęcie, choćby było nie wiem jak paskudne. Obie wyszłyśmy dziwnie, z dziwnymi minami, a ja dodatkowo z wytrzeszczem oczu. Ale nieważne! Zdjęcie jest i będzie. Poza tym warto uwiecznić na blogu najlepsze dwadzieścia minut mojego wczorajszego dnia.

Z czym się wiąże brak szacunku. Tytułu nie traktujcie poważnie, ponieważ wszyscy każą mi traktować niepoważnie te objawy.

Moja babcia twierdzi, że nie mam szacunku dla mamy i pieniędzy, bo ciągle przyjeżdżam do domu, a to kosztuje. Zgodnie z jej zapowiedziami po dwóch i pół tygodniach od mojego ostatniego pobytu - w piątek ruszam w trasę przez całą Polskę i wracam do domu. Może tylko na parę dni, ale czuję, że tego potrzebuję (nie tylko ja, ale moje pranie również, ponieważ wciąż nie odważyłam się na samodzielne pranie w akademiku...). Powstał również schematyczny plan działania na niedzielę. Ciekawe, jak się rozwinie i czy coś z niego wyniknie, ale na razie mówi on, że wybieram się na ściankę wspinaczkową. Po raz pierwszy. A od tak dawna chciałam! Niech tylko to głupie stypendium już przyjdzie! Powinno być dziś, a nie ma.