Chcę dzisiaj zacząć od tego (najchętniej napisałabym "chciałabym", jednak w jakiś badaniach - żebym ja jeszcze pamiętała... - wyszło, że kobiety częściej używają trybu przypuszczającego, co mnie zdemotywowało do robienia tego samego), że jestem bardzo przewidywalna. Wiedziałam, że nie dam tego postu, jeśli wcześniej wyraźnie nie napiszę, że będzie dziś i koniec kropka. I choć mam milion zajęć, robię to, bo obiecałam i muszę, a obietnic dotrzymuję. Choć zapewne nikt nie ścigałby mnie z siekierą po całej Europie za to, że nie opublikowałam posta o moim kocie. Tak naprawdę ciężko mi zlokalizować moment, w którym (i przez kogo) zapadła decyzja, że ten kot wyląduje w moim domu. Kot miał być, w wakacje, ze schroniska, jednak zamieszanie związane z moim wyjazdem na drugi koniec świata sprawiło, że kot tracił sens, bo kto by się nim opiekował? Mamy nie było wtedy w domu, a ja miałam zaraz wyjechać. Zaś w akademikach kotów [teoretycznie] trzymać nie wolno. Cóż. Nie ma kota. Pogod