Posty

Wyświetlam posty z etykietą o miłości

Walentynki.

Życzę Wam wszystkiego słodkiego, kudłatego, różowego i mruczącego, co rozgrzeje każde serce w ten mroźny dzień. <3

Zastrzel się.

Obraz
Ta piosenka pasuje jakoś do mojego pojęcia miłości jako niezdrowego uzależnienia się od siebie dwóch osób, które nie potrafią się rozstać, choć wiedzą, że powinny i zamęczają się nawzajem. Może dlatego tak bardzo nie mogę się doczekać tego filmu. Teraz ja się idę zamęczać. Językoznawstwem. To już czwarty raz w moim życiu. Tym razem wydaje się dla odmiany po prostu prosty.

Deusz.

Obraz
Chcę dzisiaj zacząć od tego (najchętniej napisałabym "chciałabym", jednak w jakiś badaniach - żebym ja jeszcze pamiętała... - wyszło, że kobiety częściej używają trybu przypuszczającego, co mnie zdemotywowało do robienia tego samego), że jestem bardzo przewidywalna. Wiedziałam, że nie dam tego postu, jeśli wcześniej wyraźnie nie napiszę, że będzie dziś i koniec kropka. I choć mam milion zajęć, robię to, bo obiecałam i muszę, a obietnic dotrzymuję. Choć zapewne nikt nie ścigałby mnie z siekierą po całej Europie za to, że nie opublikowałam posta o moim kocie. Tak naprawdę ciężko mi zlokalizować moment, w którym (i przez kogo) zapadła decyzja, że ten kot wyląduje w moim domu. Kot miał być, w wakacje, ze schroniska, jednak zamieszanie związane z moim wyjazdem na drugi koniec świata sprawiło, że kot tracił sens, bo kto by się nim opiekował? Mamy nie było wtedy w domu, a ja miałam zaraz wyjechać. Zaś w akademikach kotów [teoretycznie] trzymać nie wolno. Cóż. Nie ma kota. Pogod

Ja i moja BFF.

Obraz
Powiedziałam, że wstawię to zdjęcie, choćby było nie wiem jak paskudne. Obie wyszłyśmy dziwnie, z dziwnymi minami, a ja dodatkowo z wytrzeszczem oczu. Ale nieważne! Zdjęcie jest i będzie. Poza tym warto uwiecznić na blogu najlepsze dwadzieścia minut mojego wczorajszego dnia.

Jesień.

Owionęło mnie chłodne powietrze, gdy tylko wyszłam z domu. Lekki wietrzyk zawiewał zapachy jesieni, tradycyjne, ciężkawe. Złapałam głębszy oddech i przymknęłam oczy, a zapach dymu i mokrych liści przywołał wspomnienia z dzieciństwa, gdy sąsiedzi palili trawę, a my rozpalaliśmy ognisko za domem. Kawałki papieru zwęglały się, a gorące powietrze unosiło je do góry, rozsyłając po całej wsi. Nazywałam je baby jagami, choć do tej pory nie jestem pewna, skąd to się wzięło. Czy czarne skrawki przypominały czarownice na miotłach? Była w tym jakaś magia, nie mogę temu zaprzeczyć. W całym ognisku właśnie one były najlepsze, oprócz oczywiście pieczonych w popiele ziemniaków, ale te ostatnie nie były stałym punktem programu. Odezwała się we mnie tęsknota za prawdziwym ogniskiem, takim z wielkiego zdarzenia, gdy płomienie były wyższe niż ja sama, a żar potrafił stopić świecę dwa metry od ognia. Gdy końce kijów na kiełbasy zajmowały się ogniem, a mięso było przypalone i dzięki temu niejako doskonał