Przedświąteczne frustracje.

Tak się zastanawiam, czy w tym roku przeżyję święta naprawdę świątecznie. Faktem jest, że chyba jeszcze nigdy mi się to nie udało, ale dla mnie święta to atmosfera przedświąteczna, ten szał zakupowy i ozdabianie wszystkiego światełkami, łańcuchami i reniferami. Oprócz jednych lampek nie mam w mieszkaniu nawet pół renifera, pomijając skarpetki z niedźwiedziami polarnymi. W tym roku jedyny Weihnachtsmarkt, który jest (było?) dane mi zobaczyć, znajduje się w tym uroczym małym Frankfurcie nad Odrą, gdzie mam szczęście mieszkać. Tylko jakoś mi tego mało. Dobrze, przyznam się, frustruje mnie to, bo ceny poszły w górę w porównaniu z zeszłym rokiem, banany w czekoladzie opłaca się bardziej robić w domu niż kupować, a Quarkbällchen czy langos pozostają w sferze marzeń, bo chyba raz na zawsze wbiłam sobie do głowy, że gluten to nie moja bajka. I tyle z radości z Weihnachtsmarktu.

W teatrze zaś mam aż nadmiar atmosfery świątecznej. Choinka, która zrzuca igły i ciągle muszę odkurzać, granie dwa razy dziennie przedstawienia (a moje włosy i cera cierpią) i wieczne niewysypianie się. Granie to najprzyjemniejsza rzecz ze wszystkiego, ale z przeziębieniem (czy innymi schorzeniami, które w ostatnich dwóch tygodniach przeszłam) bywa trudne. Obolałe, ociężałe nogi, wszędzie siniaki, ból głowy i nieustanna ochota na coś niezdrowego. Oto moje życie. A w Wigilię nie dostanę karpia - będę musiała na niego czekać do Sylwestra (o ile w ogóle), a i tak nie będzie panierowany. Są pewne polskie tradycje, których mi w Niemczech brakuje. Ten nieszczęsny karp na przykład. Albo kompot z suszek. W ogóle całą kolację wigilijną bym najchętniej przeniosła na ten grunt, ale popracuję nad tym w kolejnych latach. Ile bym dała za to, by móc Wigilię spędzić u babci!

Właśnie zauważyłam, że ten post to jedno wielkie narzekanie. Chciałabym sprecyzować, że wcale tak źle nie jest, ale jestem autentycznie wykończona i tak naprawdę wszystko wywołuje u mnie frustrację, złość lub śpiączkę. Wystarczy, żebym zamknęła oczy i już śpię. Z dwoma termoforami na bolącym kręgosłupie. Kocham, kocham, kocham, naprawdę kocham moją pracę, ale czasem nawet miłość bywa męcząca. Teatr, święta, moje mieszkanie, mój związek... Wszystko to doprowadza mnie ostatnio do szału. Przynajmniej wyrwałam się z mojego depresyjnego napadu, który trwał od końca sierpnia... To chyba dobrze...

Potrzebuję renifera, od razu będzie przyjemniej. W Kauflandzie można kupić mięso z renifera, ale że mięsa nie jem... Za to w teatrze mamy skórę z jednego biedaka. Jest miękka i ciepła... W chwili zwątpienia ją głaskam...

No i jak co roku jestem uzależniona od kaki. Mój ulubiony zimowy owoc. Bez dwóch zdań.

Jeśli przebrnęliście przez ten maraton jęków, życzę Wam miłego weekendu. 

(Dziś mam wolne, tak dla odmiany. A post nie miał mieć sensu. Chciałam tylko dać znać, że żyję i napisać post o tradycjach świątecznych - starych i nowych - ale po napisaniu całego, uznałam, że mogę napisać to w formie skróconej i pasującej do mojego nastroju - no to macie.)

Komentarze

  1. Może jak człowiek odpuszcza ciśnienie "jak ma być" i po prostu jest, to wtedy samo się układa i robią się nowe przyjemne wspomnienia :). (To moje podejście w tym roku ;)). My nawet nie będziemy mieć choinki, ale wrzucam na luz :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak miałam w zeszłym roku, ale w tym wiem, jak bardzo mi tego brakuje.

      Usuń
  2. Czasami trzeba przyjąć wszystko takie jakie jest, żeby nie zwariować. A święta można poczuć i bez tych wszystkich dodatków , jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety wiem, że polska tradycja w tym wypadku to moja siła napędowa... W zeszłym roku ogromnie mi jej brakowało. Polska wigilia jest wspaniała i bardzo chciałabym zachować tę tradycję. A że jej ogromną częścią jest jedzenie...

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS