Little things: Berlin.


 Wczoraj dość spontanicznie - bo w związku z decyzją podjętą wieczór wcześniej - pojechałam na chwilę do Berlina. I pisząc to, rzeczywiście mam "chwilę" na myśli. Całkowity czas spędzony w tym mieście to półtorej godziny i polegał na bieganiu po sklepach - tak w ramach relaksu, bo wiem, że nie będę miała w najbliższych dniach (tygodniach?) możliwości, by się wyrwać i chciałam z tego możliwie najszybciej skorzystać. Wolne przedpołudnie zdecydowanie temu służyło.

Celem był Lush, Dussmann, Galeries Lafayette oraz Saturn na Alexanderplatz. W Dussmannie marzyłam o znalezieniu jednego ze słowniczków Dudena, niestety jest niedostępny, ale go sobie zamówię, bo bardzo, bardzo chcę. Odkąd przeczytałam w nim jedną stronę - jestem absolutnie zakochana. Do Lafayette poszłam w związku z kupnem czegoś smacznego - te mini naleśniczki z kozim serem i rozmarynem były naprawdę rewelacyjne i pewnie kupię je jeszcze [nie] raz. A może zdecyduję się na inny smak? Kto by pomyślał, że porzucenie ciasteczek z białą czekoladą i orzechami makadamia może być lepszym wyborem (dla kogoś, kto ostatnio nie ma ochoty na słodycze i wybrałby te ciasteczka wyłącznie dla orzechów - wysoce prawdopodobne). Gdyby te wszystkie smakołyki nie były tak drogie, z całą pewnością bym się uzależniła i kupowałabym tam nieustannie nowe rzeczy.

Na koniec został mi Saturn. Gdy kupowałam tam Gossip Girl, zauważyłam, że mają twist band. I to nie w jakiejś kosmicznej cenie (zaledwie 2,49 euro) i poszłam tam tylko po nie. Akurat trafiły mi się w kolorach, które i tak ciągle noszę - różowym, brązowym i szarym, więc byłam podwójnie zadowolona. Miałam jeszcze pół godziny, ale że w tym czasie nie zdążyłabym już absolutnie nic zrobić, zdecydowałam się na powrót wcześniejszym pociągiem. Kupiłam również sałatkę owocową. Akurat miałam pecha, bo jedna z porzeczek spadła mi na siedzenie i na niej usiadłam. Okazało się jednak, że moje spodnie są zadziwiająco łatwe do czyszczenia.

Nie wiem, kiedy znajdę czas, by pobyć w Berlinie. Poznać go lepiej. Samo centrum jestem w stanie przejść z zamkniętymi oczami i nawet nie muszę myśleć, co zaczyna mnie frustrować, bo to wystarczający dowód na to, że poza nie się nie ruszam. Przez teatr mam znowu bardzo mało czasu (gdy były ferie, było znowu zbyt gorąco, żebym miała ochotę dokądkolwiek jechać), więc moje poznawanie Berlina odwlecze się w czasie. A przecież to miasto ma tyle twarzy!

Cóż, to jednak zadanie na inny dzień.
 Jeszcze na koniec pochwalę się moim nowym kominkiem. Czyż nie jest miziaty?

Komentarze

  1. Cudny kominek :)
    Co kupiłaś w Lushu? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O ten kominek jest super! Ja mam taki z czajniczkiem i jak się skończy olejek, a nie zauważę, to tak przysmala go xD A tu by było fajniej widać, ile jeszcze zostało :D Muszę pomyśleć nad takim.

    Używam endomondo na telefonie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja mama ma taki z czajniczkiem i zdecydowanie takie mi się nie podobają :).
      Ach, to do tego mnie zaprosiłaś! (Miałam sprawdzić, co to takiego, ale mi się nie chciało, wybacz.) Dziękuję.

      Usuń
    2. Rozbawiłaś mnie tym ,,bziuu" na głowie haha :D

      Ano! Pozapraszałam. A sama sobie nadwyrężyłam kolano i tyle z mojego biegania wyszło :<

      Usuń
  3. Jaki słodki kominek!
    A na poznanie Berlina trzeba dużo czasu...Mieszkam tu od roku i co raz odkrywam coś nowego, zaskakującego. I kocham go nawet z tym całym brudem, harmiderem i całą resztą ;) Niestety, mój pobyt w tym mieście dobiega końca, czeka mnie przeprowadzka :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja lubię tu zaglądać! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. kominek jest przeuroczy :)

    może obserwujemy:)?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS