Spacer po czasie: Dzień Kobiet, teatr i wszystko dookoła.

Czas wolny jest dla mnie od miesiąca pojęciem tak abstrakcyjnym, że zaczynam wątpić w jego istnienie. Tak naprawdę nawet nie narzekam na jego brak - czasem tylko dla sportu sobie jęknę, jakie to życie jest podłe. Cóż poradzę, że w trakcie wypowiadania tych słów uśmiech nie schodzi mi z twarzy? A przynajmniej z tej twarzy, którą sobie wyobrażam, że mam.

A jednak z mojego napiętego planu (dosłownie, pokazałabym go, ale może lepiej nie...) udało mi się wyłuskać pięć dni na podróż do domu. Z tych pięciu dni dwa spędzę w pociągach i innych autobusach, ale nie ma to znaczenia. Trzy dni, gdy będę widziała dzieci. Tęsknię za nimi niesamowicie i są jedynym powodem, dla którego opuszczam ciepły kaloryfer w teatrze (do którego chyba przykleiłam się na dobre). Potem aż do drugiej połowy maja ich nie zobaczę. Kolejne dwa miesiące...

Dziś wyszłam z teatru wcześniej, by się spakować i nastroić psychicznie na wyjazd. Z mojego nałogu ciężko się wyrwać. I w ramach autoterapii pomalowałam sobie paznokcie. Brakowało mi tego. Brakuje też makijażu, bo nakładanie go do teatru jest bezsensowne, i tak by spłynął...  A na pomalowanie paznokci nigdy nie mam czasu. Zresztą są ostatnio tak krótkie, jak tylko się da... Za to teraz są radośnie różowe. Czuję się na właściwym torze.
Nie wiecie, bo też nie miałam kiedy opowiedzieć, że spędziłam arcyradośnie Dzień Kobiet. Najpierw rano dostałam własne piłki do żonglowania, chwilę później tulipana, a jeszcze później wybrałam się na pizzę. Co prawda zjadłam bardzo obfity obiad, po którym ledwie się ruszałam, a pizza nastąpiła godzinę później, przez co nie zjadłam już nic więcej tego dnia, ale i tak na te cztery sery z krewetkami (na połowie szynka - nie mojej połowie) się rzuciłam. Wraz z kolejnym tulipanem. Po trzech godzinach przerwy wróciłam do teatru, gdzie czekał mnie intensywny weekend z workshopem z wolnego tańca. A raczej terapii tańcem. Sama nie wiem, czy bardziej mi to pomogło, czy zaszkodziło.

Dziś żegnałam się w teatrze, jakbym opuszczała ich na zawsze (a może to oni żegnali się ze mną? Chyba tak). A przecież wracam już w poniedziałek... Chyba nigdy i nigdzie nie czułam się tak dobrze, tak dopasowana. Zastanawia mnie tylko, czemu musi to być kosztem czasu dla moich przyjaciół? Wiem, że nie można mieć wszystkiego. A ja bym bardzo chciała.

W tym wszystkim mam wrażenie, że zapominam trochę o sobie. Może to i dobrze. Ale jestem tak absolutnie szczęśliwa... Spełniają się moje marzenia, mam odskocznię od rzeczywistości i dryfuję w tej kolorowej przestrzeni. Byle jak najdłużej.

Ostatnio odkrywam Frankfurt na nowo. Czy to podczas porannego joggingu w śniegu, czy spaceru w drodze powrotnej do akademika. Kolory, miejsca. A może po prostu zaczęłam dostrzegać, że świat jest piękny.

Komentarze

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS