W Niedzicy.

W sierpniu, gdy przyjechała do mnie Gia, wybrałyśmy się na małą wycieczkę do Niedzicy. Nie był to mój pierwszy raz - w podstawówce dość często jeździłam do tego zamku (i szczególnie dobrze zapamiętałam charakterystyczny znak informujący o tym, że w zamku straszy), ale z przyjemnością się tam wybrałam. Moje wspomnienia były dość wybiórcze. Kojarzyłam studnię, jezioro Czorsztyńskie i zamek po jego drugiej stronie (w Czorsztynie). Sama okolica mocno zatarła mi się w pamięci. Chętnie to odświeżyłam.

Jazda szkolnym autobusem potrafi nieźle pozbawić zmysłu orientacji, dlatego nie wiedziałam, że Niedzica jest tuż przy granicy polsko-słowackiej. Dopiero gdy musiałam tam dotrzeć z dwoma przesiadkami, a potem kolejne trzy kilometry iść na nogach (z czego jeden pod górę, ale wybrałam drogę przez rowy i pola, coby szybciej i nie dookoła dotrzeć w końcu do zamku), zdałam sobie sprawę, że to naprawdę na samym krańcu polski.

Niedzica jako wieś w porywach do naprawdę małego miasteczka jest urocza. Choć przydałoby się trochę znaków wskazujących, w którym kierunku spragnieni zamków i duchów podróżni powinni podążać. Na szczęście dotarłyśmy tam bezbłędnie, choć nie bez drobnych narzekań ("Głodna jestem", "Muszę do toalety"). Zamek zwiedziłyśmy, ja się pośliznęłam i wywaliłam przy studni (pewnie duch podstawił mi nogę, bo w myślach wyśmiałam legendę - nie po raz pierwszy w życiu zresztą - o tym, że gdy mężczyzna wykrzyczy do studni imię swojej ukochanej, a nie jest wobec niej stuprocentowo uczciwy, wyłysieje przez noc), później zaś jakiś facet z kraju, w którym mówią językiem, którego nie znam, zrobił mi zdjęcie.

Potem zjadłyśmy obiad (którego całkowicie niebloggersko nie sfotografowałam) i poszłyśmy nad jezioro z zamulonym dnem. Z podwiniętymi nogawkami chodziłyśmy po kamienisto-mulistej "plaży", aż dotarłyśmy do wody i wybrudziłyśmy sobie mułem stopy (które miały wyczerpującą sesję zdjęciową, ale Wam postanowiłam tego widoku oszczędzić). Było naprawdę fajnie. To był nasz absolutnie pierwszy dzień w życiu, który spędziłyśmy na spokojnie, daleko od domów i tylko ze sobą. I chyba mój najlepszy dzień całego roku 2012.

W pobliżu zamku stoi mnóstwo budek z produktami regionalnymi i typowym chłamem dla turystów. Pierwszy raz zobaczyłam zielony miód z pokrzywy. Do dziś poszukuję go we wszelakich miejscach, gdzie sprzedają miód. Szkoda, że wtedy go nie kupiłam. Po tym zjadłyśmy jeszcze gofry i ruszyłyśmy w drogę powrotną...

Niedzica jest spokojnym miejscem, do którego zamierzam kiedyś wrócić. Może nie na jeden dzień, ale na dwa-trzy. Tylko niech mi ktoś da samochód.

Wiecie co? Po kilku godzinach patrzenia w jezioro, niebo i las poprawił mi się wzrok. Moja wada całkowicie się zredukowała i widziałam, jakbym była w okularach. Cud. Niestety potem się skończyło. Jednak mam kolejne szczęśliwe wspomnienie z tego miejsca.

 Moje nieszczęśliwe i pomarszczone ja na torturach.
 Zamek ma swojego strażnika.
 Uznałyśmy, że w tym oto stworku został zaklęty duch tego Łysego od legendy. Wydaje mi się to całkiem prawdopodobne.
 Zamek w Czorsztynie. Trochę kojarzy mi się z Transylwanią i Draculą...

Komentarze

  1. Jaka Gracja w tym jeziorku :) Świetnie się czytało ten wpis :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS