Weihnachtsmarkt we Frankfurcie.

Od zeszłego roku myślę, że nie ma Niemiec bez Weihnachtsmarktu. Od początku grudnia (a w niektórych miejscach kilka ostatnich dni listopada) wszędzie się zaczyna - zapachy czekolady i przypraw, światła, budki i karuzele. Niby znałam to z Krakowa, jednak dochodzę do wniosku, że Kraków tak naprawdę nie rozumie idei. Sama nie potrafię jej sprecyzować, ale te jarmarki wydają mi się teraz czymś niemieckim, bo tutaj po prostu to czuć. I kocham, uwielbiam. Po prostu. I w zeszłym roku trochę zaniedbałam temat, więc dziś spakowałam aparat do torebki i ruszyłam na podbój.
 Koniki - niezwykle miłe i grzeczne, na których można jeździć w kółku (jaki to ma sens? Nie wiem, ale jako dziecko też lubiłam to robić). Mam tylko nadzieję, że nie marzną.
 O te zwierzątka i zimno się nie martwię. Mają futro. Z zeszłego roku pozostaje pamiętna sytuacja, w której te oto stworzonka zostały nazwane... świniami. Nie przeze mnie.
 Czyż nie jest uroczy? W tym roku lubię renifery tak w ogóle. A dziś zostałam reniferem nazwana.
 Pogoda nie zdaje sobie sprawy, że mamy zimę i czekamy do świąt. Śnieg leży pod nogami, jednak jest słonecznie. A centrum Frankfurtu obwieszone jest lampkami, które wieczorem cudownie świecą. Szkoda tylko, że mój aparat nie byłby w stanie tego ująć, choćby nawet chciał.
 Śmieszna kolejka (cztery jazdy dwa euro? O ile dobrze pamiętam...).
 I pijany bałwan. Za dużo Glühwein, panie Bałwanie!
 Niemniej bałwany, renifery i Mikołaje życzą dobrej zabawy.
Tak oto wygląda germańska wersja raju. Muszę przyznać, że to futro wygląda przytulnie, a ja poczułam się trochę jak w Eddzie. Niemniej kształt jakiś indiański...

A co należy obowiązkowo zjeść?

 Kiełbasa. Coś za czym tęskniłam cały rok (choć w Berlinie na Friedrichstr. i przy Alexie sprzedają na okrągło, a przy okazji jakiś festynów jest to także produkt obowiązkowy). W Polsce takiej dobrej nigdy nie jadłam. Na tegorocznym jarmarku jeszcze nie miało swojej premiery w moim żołądku.
 Najlepsze grzane wino wszechświata. Jeszcze nie piłam, choć gdy czuję jego zapach, jestem przeszczęśliwa. Prawdopodobnie uraczę się nim w sobotę. W Berlinie. Jeśli nie zmienię planów.
 Rajskie jabłka. Co prawda ja za nimi nie przepadam, ale zawsze jest alternatywa owoców w czekoladzie. W zeszłym roku żywiłam się gruszką (w białej), a wczoraj bananem (także w białej). Mamy też winogrona, truskawki, mandarynki, jabłka, kawałki ananasa... Mmmm.
I pączki z twarogiem. Spróbowałam ich dopiero dzisiaj, ale absolutnie się zakochałam. Są tak pyszne, jak mało co.

Odwiedziły nas także postacie z bajek.

 Kot w butach - ten to wie, że jest zimno i założył zimowe. Choć on chyba nosi je przez cały rok...
 Księżniczka i żaba, choć ta żaba wygląda mi jakoś żeńsko... Cóż.
 Czerwony Kapturek - czyżby chciał tymi saniami przejechać przez las i wykiwać wilka, a co za tym idzie - zepsuć całą bajkę? Znacie freudowską interpretację Czerwonego Kapturka?
 Królewna Śnieżka. Przynajmniej ta przykładnie śpi w trumnie, ale krasnal po prawej aż się upił z żalu.
I Pinokio.
 Poza tym oczywiście słodyczy co niemiara.
 Także jedzenia i jedzenia.
 Ozdób, wieńców i błyskotek.
 Polskich góralskich akcentów.
A także - nie wiadomo z jakiej parady - węgierskich. Langos jest pyszny, więc nie dziwi mnie ten stojący przed nim tłum. Gdzieś tam były jeszcze francuskie crepes. Więcej narodowości nie znalazłam. A, przepraszam, jeszcze fiński Glühwein i Finlandia. Och, tego bym nie wypiła.

W sobotę prawdopodobnie ruszam na podbój Berlina. Nie wiem jeszcze, na który z berlińskich Weihnachtsmarktów się wybiorę, niemniej gdzieś tam będę przed świętami. Może tam znajdę sery, których we Frankfurcie mi brakło w tym roku. A może zwyczajnie ich nie zauważyłam. Odliczanie do świąt się rozpoczęło na dobre.

Komentarze

  1. Ach, te świnie, znowu mi przypomniałaś. ^^ Co do Paradis, gdy płonie ognisko i wszyscy piją Gluehwein, jest baaardzo przytulnie. Szkoda, że tutejsza impreza trwa tylko do godziny 20:00. ;<

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie jarmarki, brak mi tych krakowskich, a niemieckie pamiętam z odwiedzin w święta u przyjaciół Niemców. Czy jeszcze kiedyś skosztuję tych smakołyków?

    OdpowiedzUsuń
  3. kocham takie świąteczne jarmarki i czekam na nie właściwie cały rok. świetna fotorelacja!

    ten pączek z twarogiem wygląda zupełnie jak ten usmażony (tak mówi moja babcia) przez moją kochaną babcię... nie to niemożliwe- pączki mojej babci są jedyne w swoim rodzaju! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląd to jedno, ale smakiem pewnie się różni (chciałam powiedzieć, że nie dorównuje, ale ten był naprawdę genialny! Mam więc wątpliwości ;)). Bardzo chętnie spróbowałabym tych Twojej babci :).

      Usuń
  4. O tak, świąteczne jarmarki to jedna z niewielu rzeczy, które lubię w Niemczech i których trochę brakowało mi w Polsce. Ja w tym okresie nigdy nie odmówię sobie bananów w czekoladzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już swojego banana zaliczyłam :). Choć Glühwein jakoś mi umyka w tym roku i wciąż (!) nie piłam. A czekałam na to cały rok!

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS