Gdy Mikołaje do mnie przyszli, a ja poszłam wydać trochę pieniędzy, pojawiło się u mnie trochę nowych rzeczy.

 W tym roku jestem fanką reniferów. Nie ma to jednak nic wspólnego z tym postem. Zwyczajnie uważam, że to warto wiedzieć. I czas świąteczny jest czasem bez czasu - to zrozumiałe. Mam nadzieję. Moje milczenie było raczej spowodowane przejechaniem całej Polski, nocą w Krakowie bez dostępu do Internetu w Wunderkindzie, potem kolejnym dniem, gdy przyjechałam do domu późnym wieczorem i nie zdołałam wiele zrobić - nadrobiłam zaległości na blogach, ale swoimi się nie zaopiekowałam. W końcu czas się znalazł. Choć niechętnie, muszę przyznać, bo mam teraz pewną świąteczną misję, za którą się zabiorę, gdy nadrobię YouTube, kalendarz adwentowy i właśnie ten post. Post czysto konsumpcyjny. Ale chyba każdy takie lubi.
Z butami miałam problem, bo w moich zimowych obcas się bardziej niż mniej chwieje i uznałam, że nie dam rady w tym chodzić. W botkach mamy było mi zimno (prawie dziesięć stopni różnicy temperatur między granicą, a podkrakowiem - z niekorzyścią dla tego drugiego). I przejście obok sklepu, na którym wielkimi literami było napisane "do -50%". Gdy tam weszłam, nie spodziewałam się, że znajdę buty - ładne i tanie. A jednak. Kupiłam te cudeńka, których jedyną wadą jest za niski obcas. Na takim chodziłam zimą ostatnio w 2009... A co do taniości - kosztowały 49,99.
 Mój Murakami do recenzji, który czekał na mnie chyba od dawna. Ciężko stwierdzić, bo w domu mnie nie było. Bez wątpienia się na niego wygłodniała rzucę, gdy zaspokoję swoje inne pragnienia. I soczewki kontaktowe, które kupiłam sobie z myślą o Sylwestrze (żeby widzieć osoby, z którymi go spędzę, bo moje okulary są w coraz gorszym stanie - zwykle po prostu niczym nie chronione leżą sobie w torebce, a ja je przywalam trzema książkami, wodą, portfelem, a potem tam bez wyczucia grzebię), bo okulary zostawiłam w akademiku. I tak ich nie noszę, gdy nie muszę. Jednak byłam pewna, że zamawiam po jednej sztuce, a okazało się, że to było opakowanie z sześcioma sztukami... Mam więc zapas soczewek na pół roku. W związku z tym postanowiłam zamówić do nich również opakowanie. Jeszcze muszę kupić płyn. Mam wrażenie, że będzie zabawnie.
 Hohoho! Przyszedł do mnie Kasiołaj! Kasia zrobiła mi taką niespodziankę, że nawet się nie rozpakowałam, tylko na nią rzuciłam i zachwycałam przez kolejną godzinę. A najgorsze było to, że chciałam Wam pokazać i nie mogłam się do tego dobrać przed zrobieniem zdjęć. A jednak trochę oszukuję, bo krem do rąk z Phenome otworzyłam, wsadziłam palce w rozświetlacz, wywąchałam babeczkę do kąpieli i tartę (gdzie mój kominek? Nie mogę go znaleźć, a tarta się na mnie patrzy), wyuśmiechałam do kartki z kotkiem (czyż nie jest śliczna?) i do jej treści... Jednak czekoladę otworzyłam dopiero wczoraj wieczorem, a dokończyłam ją na śniadanie. Jaka pyszna! Nie sądziłam, że pestki dyni będą pasować do pomarańczy i białej czekolady. Jakże się pomyliłam! Pycha, pycha, pycha!
 To jest prezent od Z. W dużej mierze, bo kolczyki z kotkami są od jej chłopaka. Czy tak łatwo mnie zachwycić? Owszem. Biała czekolada z żurawina, kwitnąca herbata jaśminowa z liczi i cudowna czarka. Jest piękna. Kolczyki noszę cały czas, czekolada czeka na razie na moment, w którym będę potrzebowała porządnego rozpieszczenia, a herbata na wyjątkową chwilę.
I na koniec parę śmiesznych rzeczy. Domowej roboty maliny w syropie od Z. - ledwo się powstrzymuję, by się do nich nie dobrać. Śliwki w czekoladzie od I. (i to odpowiedź na pytanie mamy dziś w sklepie, czy nie biorę sobie czekolady - no przecież mam śliiiiwkiiii). I eyeliner w żelu, który zamówiłam na eBayu. Jego podstawową zaletą jest to, że jakoś łatwiej potrafię się nim posługiwać niż zwykłym. Ale pędzelek muszę kupić nowy. Bo ten mnie denerwuje.

Na razie przygotowań do świąt nie ma. Owszem, zabiłam karpia ("Mamo, mogę zabić karpia?" - "Nie, bo ty jesteś brutalna" - "Nie jestem!" powiedziałam i wbiłam w karpia nóż). Prezenty zapakowałam (choć to już w akademiku), śledzia zjadłam (eee, co śledź ma wspólnego ze świętami?) i wyprałam kota (bo brudny, ale kąpiel niewiele dała). Wygląda na to, że jestem zajętym człowiekiem. Mam tylko nadzieję, że nikt mnie nie zagoni do ubierania choinki... Jakiś plan ewakuacyjny dla mnie? (Mój jedyny obowiązek, którego szczerze nie znoszę.)

Jeśli się nie zobaczymy przed świętami, życzę Wam ich wesołych, świetlistych, aromatycznych i idealnych. Jeśli jakieś sobie wymarzyliście, niech takie właśnie będą.

Komentarze

  1. Ty brutalu Ty :D
    Ja w czasie świąt pojawiam się w kuchni tylko w momentach w których coś podskubuję :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS