Moje mruczące miziadełko.

I kudłate kochanie. Kudłate śliczności. Moje miziu-miziu. Kici-kici. Mru-mru. I wiele innych określeń, którym można określić najkudłatszego Deusza świata. Ostatnio jest miziadełkiem. Nie wiem, czego on używa, ale ja chcę mieć takie miękkie włosy, jak on ma futro...

Dawno go nie było. Niestety jest to stworzenie, któremu da się zrobić zdjęcia jedynie wtedy, kiedy śpi. A ostatnio mu się to mało zdarzało. W nocy biega gdzieś po chaszczach i przychodzi oblepiony malutkimi rzepami, a w dzień - o ile się łaskawie pojawi - miauczy, je i idzie spać, by potem znowu uciec. Ostatnio zaczął także mruczeć i się przytulać. Mama mówi, że okresy godowe się skończyły, to będzie odsypiał. Faktycznie, ostatnie trzy noce spędził w domu! Wbijając mi pazury w głowę, pragnąc zrobić mruczący masaż. Podobno kotom wychodzącym nie można obcinać pazurów, bo sobie i tak zedrą. Deusz tego nie robi. Na tylnych (kudłatych i miziatych) łapkach faktycznie ma spiłowane, ale na przednich miał szpony, które przebijały moje najdłuższe w życiu paznokcie (które to nosiłam w wieku szesnastu-siedemnastu lat i były naprawdę dłuuugie). Na szczęście dziś obcinaczki poszły w ruch, a dziury w głowie może mi się zagoją.

Zebrałam parę zdjęć mojego miziadełka. Oczywiście na nich śpi, bądź leniwie uchyla powieki. Ech, te koty, jak ja im zazdroszczę... Poza tym jest genialnym informatykiem. Potrafi, chodząc po klawiaturze, włączyć mi jakieś opcje, o których istnieniu nie miałam pojęcia. A potem nie umiem ich wyłączyć, a on, obrażony, odchodzi i nie zamierza naprawić tego, co zepsuł. Przepraszam, on nie zepsuł, zapewne naprawił... mój brak uwagi wobec niego. Bo wtedy automatycznie zauważam jego kudłatą obecność.

Nie ma co, chciałabym być kotem.

Z ostatnimi zdjęciami wiąże się historyjka. Z mamą uznałyśmy, że jeśli nie damy mu spać w dzień, przyjdzie spać w nocy. Wyniosłam go więc z domu, ale po dwóch minutach wrócił. Wyniosłam znowu i zamknęłam drzwi. Siedział pod nimi oburzony. Ja wróciłam do łóżka. Z tej pozycji miałam świetny widok przez balkon na ogród. I widzę Deusza w trawie! Lecę na złamanie karku z aparatem na balkon, ale zoom mi nie dosięga.
- Deuszu! Chodź tu, bo nie mogę ci zdjęcia zrobić!
Deusz wstaje z trawy i biegnie szybko do domu. Staje pod moim balkonem, patrzy na mnie i:
- Miaaau!
Ja robię zdjęcia (o mało nie wypadając przez barierkę) i mówię:
- Idź sobie biegaj, ja tylko zdjęcia chciałam zrobić.
Obraził się po tym na dwa dni. I spał z mamą. Teraz sypia ze mną, więc chyba mu przeszło. Choć uważam, że w tym wypadku ja miałam większe powody do obrażania się! Zdradza mnie...

Ale i tak kocham moje miziadełko.

Komentarze

  1. no to twoj kocur focha walnal :P
    hahaha

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam zwierzęce historyjki, zdjęcia i analizę ich zachowań <3

    OdpowiedzUsuń
  3. najwidoczniej lwy były najedzone turystami z wcześniejszej wycieczki, bo nie chciały się nam pokazać :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, przesłodki kociak! Mimo iż te zwierzęta są "indywidualistami, chodzą własnymi ścieżkami", to nie da się ich nie kochać. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Śliczny kotek, podobny do mojego - tylko mój nie am długiego futerka:)

    OdpowiedzUsuń
  6. fajny futrzak, mam podobnego, ale jak to koty każdy ma swój charrrrakter;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS