Filmowo - romantycznie, zabawnie, sensacyjnie i klasycznie.

Ostatnio naszła mnie znowu faza na Marilyn Monroe. Wtedy próbowałam włączyć film "Clash by night", ale z niewyjaśnionych przyczyn zrezygnowałam z tego pomysłu. Sama nie wiem czemu. Ale za to dziś mi się udało! Co prawda z "Love happy", gdzie MM grała przez jakieś dwadzieścia sekund bliżej niż dalej końca filmu, a jej rola nie zasługuje nawet na miano epizodycznej, bo po prostu wchodzi, robi za laleczkę kipiącą seksem i nie wnosi zupełnie nic do fabuły. Może do estetyki, choć i w tym wypadku nie jestem przekonana.

Ostatnio przeszłam także fazę komedii romantycznych. I nie mówię w tym wypadku o "Bachelorette", które obejrzałam prawie wyłącznie dla Kirsten Dunst i które to nadawało się do mało czego (ot, przespanie połowy dnia przed ekranem, bez męczenia się i wnikania w jakieś wartości, których film nie reprezentuje). Mówię o czymś takim jak "Pretty woman", które obejrzałam na początku sierpnia i się zakochałam w Julii Roberts. To zdecydowanie coś, a nie ta beznadziejna rola w beznadziejnym "Mirror, mirror". Potem "Kate i Leopold" w Warszawie (i uniknięcie po raz kolejny obejrzenia "Masz wiadomość", który to film oglądałam jedynie fragmentami i całości nie widziałam nigdy - nawet we fragmentach. Nie wiem, czemu mnie niespecjalnie ciągnie do tego filmu...), gdzie zaprzyjaźniłam się bliżej z Meg Ryan i film także bardzo mi się spodobał. Do kolekcji Julii Roberts doszła "Uciekająca panna młoda", która była fajna, ale nie porwała mnie aż tak bardzo. A na koniec wróciła młodziutka Meg Ryan w "Kiedy Harry poznał Sally". Ten film to była rzecz wybitnie ciekawa pod tym względem, że pierwszą połowę oglądałam wyłącznie połową ucha, bo mnie tak nudziła, że wolałam przeglądać strony w Internecie, a drugą spędziłam gapiąc się w film. Dlaczego ta druga mnie zainteresowała? Zupełnie nie wiem.

Ostatnio zaprzyjaźniłam się także z Woodym Allenem. Po "O północy w Paryżu" naszło mnie na "Vicky Cristina Barcelona", które to zrecenzowałam na moim drugim blogu i się zachwyciłam (drugie oglądanie przespałam w połowie, ale czuję się usprawiedliwiona, bo oglądałam o północy, gdy nie spałam od baaaaardzo dawna i byłam zwyczajnie wykończona, a musiałam jeszcze znaleźć trochę energii na wrzeszczenie na pewną osobę po filmie). Dlatego "To Rome with love" było obowiązkowym punktem w kinie. I było zabawnie. Sam Allen był najlepszy. Film pod pewnymi względami reprezentował więcej niż te dwa obejrzane wcześniej, ale brakło mu klimatu i jakiegoś punktu kulminacyjnego, przez co zrobił się bałagan. Mimo to bardzo się ubawiłam. A potrzebowałam relaksu po incydencie z żywieniem się u pani Gessler...

Po tej całej modzie na "Avengers" w końcu sama go obejrzałam. I gdy zobaczyłam tam Scarlett (bo oczywiście ledwo kojarzyłam, co zamierzam obejrzeć), wlepiłam wzrok w ekran. Niestety ona porywająco nie zagrała. Film porywająco nie został nakręcony. Fabuła także nie była porywająca. Bohaterowie mnie do siebie nie przekonywali - no, Iron Man miał coś w sobie. A zachwyty nad Thorem przyjmuję bardzo sceptycznie. Naprawdę wystarczy facet z rozwianym blond włosem i dużym, ciężkim młotem, by zachwycić kobiety? No proszę... Ja tam zawsze i wszędzie z mitologii germańskiej wybiorę Lokiego. I tak było też tutaj. Ale i on jakiś niemrawy... Nie wspominając o pewnych aspektach fabuły, które uważam za głupie. Sam film amerykańsko przewidywalny. Dwa razy się zaśmiałam. Oglądałam, ale "dupy nie urywał". Za to ja wyrwałam sobie kilkadziesiąt włosów, bo sensacji w tym wiele nie było... Na początku się fajnie bili. Nie wiem, czemu ten film ma tak wysoką ocenę na Filmwebie. Ja dałam mu naciągane sześć. Bo nie mogłam pięć i pół. A chciałam, bardzo. Niemniej obejrzę "Thora", bo się dowiedziałam, że Scarlett tam gra i to część serii, czy coś takiego. Nie czuję ekscytacji na myśl o tym. To chyba źle.

Rozważałam obejrzenie czegoś z moim ukochanym Augustem Diehlem, czyli "Bękarty wojny". Ostatnio obejrzałam "Wer wenn nicht wir" i umarłam z nudów na tym filmie. A może z irytacji bohaterami. Ale dziś naszło mnie na coś innego. I obejrzałam klasykę nad klasykami, czyli "Tramwaj zwany pożądaniem". Od pierwszej sekundy Marlona Brando na ekranie - zakochałam się. To dwugodzinny film, który po prostu musiał mnie nudzić, a ja cały czas patrzyłam z napięciem i zachwytem, co się dzieje. Rewelacyjna gra bohaterów - rzadko kiedy można coś takiego podziwiać. Ciekawa fabuła i naprawdę mocne, świetnie stworzone i przedstawione charaktery postaci. Nie spodziewałam się, że na Vivien Leigh mogę patrzeć inaczej niż na Scarlett z "Przeminęło z wiatrem". A jednak. Dawno nie miałam okazji oglądać filmu, który by mnie tak zachwycił. Tym samym uczuciem nie byłam w stanie nawet powitać "Piratów z Karaibów" w telewizji (i mojego podskakiwania i krzyczenia: Johnny, Johnny!), ani "Alicji w Krainie Czarów" Burtona, którą włączyłyśmy z Z. od połowy, gdy do mnie przyjechała, tylko gwoli ustalenia, czy dubbing jest lepszy od oryginału (ona uważa, że tak, ja, że nie. Stwierdziłam, że może to zależy, jaką się wersję pierwszą obejrzało) i siedziałyśmy przed nią do samego końca. "Tramwaj..." mnie zwyczajnie zachwycił. Wolę jednak nie powtarzać go zbyt często, ponieważ jest trochę dołujący. Choć nie tak, jak fakt, że cenzura wycięła mi z niego cztery minuty. A to ważne cztery minuty!

Oczywiście od tej pory będę polować na filmy z Marlonem Brando i się dalej zachwycać jego osobą. Może pora powtórzyć "Ojca chrzestnego"? Dobrze, tym razem myślę o książce.

I jeszcze serialowo:
- nie rozumiem, jak można tak spieprzyć czwarty sezon White Collar
- oglądam Dextera po raz drugi, jestem w połowie trzeciego sezonu
- zapoznałam się z serialem Scandal i naprawdę bardzo mi się podoba, chcę ciąg dalszy
- rozpoczynam przygodę z Grey's Anatomy, póki co niezbyt porywającą, ale się okaże, co wyniknie

Oglądaliście ostatnio coś ciekawego? Coś, czego nie widziałam i zdecydowanie powinnam obejrzeć?

Komentarze

  1. Mój ulubiony serial obecnie to..."Queer as folk":D

    OdpowiedzUsuń
  2. Suits? Widziałam tylko pierwszy sezon, ale byl cudowny. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Suits są nudni! Miałam wrażenie jakby usiłowali robić kolejny White Collar. Tylko niestety główna para nie jest tak urocza jak Neal i Pete. Ten młodszy blondynek jest fajny ale ogólnie trochę tam wieje nudą ^^.

      Usuń
  3. Jeśli chodzi o "Avengers" powinnaś najpierw obejrzeć wszystkie inne filmy o bohaterach, bo, muszę przyznać, bez tego film bardzo traci (jest dla fanów Marvela i komiksów z jego "podwórka"), co do "Vicky..." jestem tym filmem tak samo zachwycona :D

    OdpowiedzUsuń
  4. In the mood for love - spodoba Ci się główna kobieta, jedna z piękniejszych Azjatek.
    Gia z A.Jolie.
    Niebezpieczne związki z Glen Close.
    Filmy stere, ale jare. Ostatnio nic mnie w kinie nie podnieca...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS