W Gdyni.

Nigdy nie spędziłam weekendu nad morzem. Nie wiem czemu, ale wyjeżdżanie na weekendy wydaje mi się przynależeć wyłącznie do ludzi, którzy mają pieniądze. Biedni albo siedzą w domu, albo oszczędzają calutki rok (bądź biorą kredyt) i jadą na dziesięć dni. Raz do roku i na tym kończą się wypady. A weekend nad morzem to rzecz, cóż, naprawdę świetna.

A figę! Nie świetna, bo to za mało czasu. Mogłam być tam szczęśliwa, czuć, że żyję, nadrabiać zaległości, a potem zmywać cudze naczynia przez półtorej godziny (takiej ilości brudnych sztućców na raz w życiu nie widziałam, nawet u mnie w domu) i gotować obiad. I posprzątać, bo nie mogę patrzeć na ten bałagan. A potem wyjść w nocy i wrócić nad ranem. Spać nie więcej niż pięć godzin, ale być wyspana. I wciąż niezdrowo wręcz szczęśliwa.

Przez cały rok jestem energooszczędna - nie wysilam się ani odrobiny bardziej niż to konieczne. A tam wręcz nią kipiałam. Wystarczyło mi pół godziny snu i świat należał do mnie. Nieważne, czy planem na jego zdobycie było bieganie po fontannie, gdy po jej drugiej stronie znajdował się strażnik, czy chęć kradzieży większej ode mnie kotwicy, czy rozważanie włamania się na łódkę. W dzień zaś grzecznie dawałam się słońcu przyprawiać o poparzenia (SPF 10 to jakiś żart, ale innego nie miałam, a na te trzy dni nie opłacało się kupować), choć to tylko dlatego, że zostałam wywieziona na plażę, na której nie dało się robić nic innego, ponieważ zupełnie nie było miejsca, by przejść do wody. Samą wodę zaś okupowały meduzy.

I wiecie co? Zostałabym tam o wiele dłużej, gdyby nie to, że moich rodziców także wywiało i biedny Deusz został sam w domu. Ktoś musiał wrócić, bo nie wiecie, ale choć jest tak cudownie kudłaty, to straszny tchórz i niemęski osobnik z niego (mama powiedziała: To ci*a, a nie kot!). Po powrocie nawrzeszczał na mnie za całe zło tego świata.

Prawdopodobnie będę się pojawiać w Gdyni częściej. Ciągnie mnie tam. Bardziej niż bym chciała. Samo miasto jednak tak okropnie mi się nie podoba, że na myśl, iż mogłabym tam mieszkać, rozważam konsumpcję środków uspokajających. Pusto, szaro... Ale jak każde miasto ma swoje jasne strony. Cóż poradzę, że tych szarych jest znacznie więcej?
 Nie dość, że słońce parzy, to jeszcze tworzy mi jakieś niestworzone tęcze na zdjęciach.
 Czy muszę mówić, jak bardzo za tym tęskniłam?
 Sea Towers - tam kiedyś zamieszkam.
 Plaża w centrum i tłuuuumyyy! I brak miejsca, by przejść. Zero widoku wody. Cóż może mnie bardziej wkurzać na plaży?

A teraz jedna z tych niewielu jasnych stron miasta - plaża w Orłowie, klif:
 Dno morza. Muszelki! Kamyczki! Woda!
 Jeśli ktoś kupi mi ten dom, mogę zamieszkać w tym okropnym mieście.
 Moje miejsce - Caffe Anioł. Gdyby można było płacić kartą, spróbowałabym wszystkich herbat. A tak zadowoliłam się jakąś zwykłą zieloną z syropem kiwi, plasterkiem pomarańczy i cytryny oraz goździkami.
A tu już wróciłam do mojego bałaganu. Widzicie, jaki Deusz jest obrażony za to, że został sam w domu na dwa dni?

To ja powinnam być obrażona, bo specjalnie dla niego męczyłam się te naście godzin w pociągu, a on potrafił mnie tylko omiauczeć.

Komentarze

  1. Musisz się ponownie wkupić w łaski Deusza :-)

    A gdynia wygląda zachęcająco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nie pokazałam, jak naprawdę wygląda. Po co bałaganić sobie na blogu? ;).

      Usuń
  2. a i niestety po wczorajszej rozmowie wiem, że to był naprawdę koniec. Optymizm prysł.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS