Home, not exactly sweet home.

Wczorajsza podróż przez Polskę była straszna. Mówią o tym moje dzisiejsze zakwasy. Odmrożeń udało się (cudem) uniknąć. Już nawet nie będę o tym opowiadać, bo szkoda straszyć ludzi PKP. I tak każdy wie swoje, prawda?

Potem jednak dostrzegłam początkową fazę Apokalipsy w moim pokoju. Jako że wcześniej zamarzł mi kaloryfer, ktoś się podjął naprawiania go i płytki leżały po całym pokoju, kot powyciągał skądś kawałki papieru toaletowego, którymi czyściłam pędzle i rozniósł je również po całym pokoju. Fotel stanął w przejściu, a całe łóżko zasłane było... różnościami. Od pończoch, bielizny i ubrań po paczki z książkami, stare czasopisma, grzejnik... i musiałam się z tym uporać. Oczywiście Deusz musiał mi w tym pomagać. Wspomniałam już o przesuniętej komodzie i problemach z postawieniem jej tam, gdzie być powinna?

A teraz, oprócz zakwasów, obudziło mnie walenie (zapewne w drugi zamarznięty kaloryfer, tym razem nie u mnie). A Deusz gwałtownie biega i skacze.

I jest tak zimno, że śpię pod dwiema kołdrami i trzema kocami. Ale i tak cieplej niż zwykle w zimie...

Ogarnę się później i napiszę coś z sensem. Mam taką nadzieję. Użalanie się nad życiem sensu nie ma.

Komentarze

  1. Współczuję, bo ja mam kaloryfer włączony non stop i chyba bym zamarzła, jakby nie działał :P

    Ale są na to też fajne sposoby - pić dużo ciepłej herbaty na rozgrzanie, albo gorącej czekolady z amaretto :D Po 2 nie będzie Ci już doskwierało zimno haha :D
    Trzymaj się :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS