O tym, jak bardzo nie znoszę NFZu.

O ile z tą wielce szanowną instytucją nie miałam bezpośrednio do czynienia przez dwadzieścia lat życia, to tym razem musiałam przekroczyć osobiście jej progi. No i przekroczyłam. Tydzień temu. EKUZ to rzecz mi niezbędna do dalszej egzystencji, jak się okazuje, więc poczłapałam, pojawiłam się pół godziny przed otwarciem, wzięłam numerek (88). I czekam. W końcu otworzyli drzwi. Tabliczka się zaczyna świecić od numeru 90. Idę i mówię, że mają błąd (przy okazji o mały włos unikając kłótni z kobietą o numerze 90, która na szczęście była zbyt nieprzytomna, by zauważyć, że coś jest nie tak), więc poprawia i wchodzę jako pierwsza. Ale list z uczelni ma za mało danych (i po diabły go tłumaczyłam?), a to RMUA za stare, a to inne głupoty... Miła pani z NFZu idzie mi na rękę i mówi, że można dosłać faksem, ale i tak nie dostanę na semestr, tylko co najwyżej turystyczne. Ale firma ojca ma jakieś problemy z wysłaniem go. Dziś pani z NFZu dzwoni, że faks nie doszedł. Dzwonię do firmy - mówią, że wysłali. Obiecują wysłać drugi raz. Próbuję się dodzwonić do pani z NFZu, ale linia zajęta. Irytuję się - za godzinę kończy ona pracę - to dobrze, nie zdąży zadzwonić. Może doszło? Mam nadzieję. Jeśli nie, pozabijam parę osób. Jeszcze nie jestem do końca pewna, kto nimi będzie. Ale już od połowy sierpnia mówiłam, że wysadzę NFZ w powietrze! I chyba będę musiała.

A później ponuro spędzam dzień, objadając się, zaczytując w książce, zdobywając "Salę samobójców" (bo najwyższa pora się dowiedzieć, o czym wszyscy w naszym kraju mówią). I myślę sobie - może pora zabrać się za francuski? No to lecę i szukam żółtych karteczek, żeby zapisać na nich schemat odmiany czasownika - bez żółtych karteczek nie wyjdzie. Patrzę na łóżku - nie ma, na biurku - nie ma, między książkami - nie ma, idę do komputera - nie ma, patrzę pod papiery, książki, kosmetyki - nie ma. Wracam do pokoju, podnoszę z łóżka kopertę z uczelni - o, karteczki! Zapisuję odmianę, przykleję na ścianie i będę liczyć na to, że sama mi się wpoi.

W powietrzu unosi się zapach kadzidełka - darszan. Zapaliłabym wanilię, ale nie chce mi się jej wykopywać z supertajnej skrytki, jaką urządziłam, coby mi mama kadzidełek nie ukradła (zrobić tego i tak teraz nie może, bo wywiało ją do Holandii, gdzie moknie na własne życzenie). Bo ona waniliowe lubi, ale poza tym i tak podbiera mi wszystkie za wyjątkiem opium. Nie wiem czemu, ale ten zapach chyba jej się nie podoba.

Odmianę zapisałam. Karteczka (żółta) zawisła właśnie na ścianie i się na mnie patrzy. A ja się wezmę za książkę, bo żeby uczyć się francuskiego, przydałoby się podłączyć stację CD/DVD do Wunderkinda, ale nie chce mi się wstawać i iść po nią do biurka. Więc z francuskiego dzisiaj kupa. Ale odmianę mam. Czyli jakieś podstawy zaczynamy.

Pomyślałam, że mogłabym studiować w jakimkolwiek języków, tylko niech ktoś mnie ostrzeże odpowiednio wcześniej, żebym zaczęła się go uczyć. Mam ambicje nauczyć się komunikatywnego francuskiego do końca maja. Bo jeśli wszystko pójdzie dobrze, pierwszego czerwca wsiądę w samolot, który zawiezie mnie do Paryża. Ale rozstrzygnie się to najpóźniej za miesiąc. Jeśli nie, to w ramach osobistej irytacji polecę sama, bo już się nastawiłam...

Bo chcę spróbować makaroników! W ogóle to prawda z tym remontem Wieży Eiffla? Babcia coś mruczała na ten temat, ale nie chciało mi się sprawdzić.

A jeśli ktoś kupi mi dłuugi sznur pereł, to go ucałuję. Bo mi chwilowo szkoda pieniędzy, a odczuwam ogromną POTRZEBĘ. A moje potrzeby wymagają ZASPOKOJENIA.

Póki co priorytetem na liście POTRZEB jest ten cholerny EKUZ. Zobaczymy w poniedziałek, czy pani z NFZu zadzwoni. Znowu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS