Mediolan - pierwsze wrażenia: Włosi, teatr, jedzenie, wiosna.

Wywiało mnie na dwa dni do Mediolanu. Wszystko byłoby cudownie, gdybym jednak faktycznie wyjechała na urlop, a nie - bądź co bądź - do pracy. Pojechałam z teatrem z "Chorym z urojenia" Moliera, którego graliśmy w jednym z mniejszych mediolańskich teatrów. Zresztą ten "mniejszy" teatr jest dużo większy od naszego. Czasu też wiele nie mieliśmy - przylecieliśmy we wtorek wieczorem, w środę graliśmy (czyli całe popołudnie i wieczór spędziliśmy w teatrze na przygotowywaniu siebie, sceny i oświetlenia do występu), a w czwartek wieczorem mieliśmy samolot powrotny do Berlina. I gdzie tu znaleźć czas na przeżywanie miasta? Szczególnie że Mediolan ma w sobie pewne surowe antyczne piękno.

Lokum, które nam przydzielono, nie powalało. A może właśnie powalało tym, jak mało było przyjemne. Pierwsze wrażenia były naprawdę fajne. Duża przestrzeń, dwa podwójne łóżka, dwa pojedyncze. Potem ktoś powiedział, że nie ma prysznica. Ja już wpadłam w panikę i powiedziałam, że chcę do domu. Okazało się, że prysznic owszem, był, ale tylko z zimną wodą. Sam budynek był nieogrzewany, zamiast pościeli dostaliśmy koce grubości podwójnego prześcieradła, a następnego dnia odkryliśmy biegające po podłodze mrówki. Od roku jestem okropnym zmarzluchem, więc było mi zdecydowanie zbyt zimno i nawet prywatny kaloryfer w osobie mojego Niemca nie wystarczał. Pierwszą noc spędziłam w stroju treningowym. Podczas drugiej spałam już w płaszczu i dopiero wtedy udało mi się nie przemarznąć.

Zdecydowanie się podczas tego wyjazdu nie wyspałam. Późnowieczorne chodzenie na kolację (rekordowo późną skończyliśmy o wpół do pierwszej w nocy, a ci arcydziwni Włosi pili do tego kawę), wczesne wstawanie, by móc pójść na śniadanie... A właśnie, śniadanie. Od dwóch tygodni jestem na diecie bezglutenowej, ale pechowo śniadanie jedliśmy w kawiarni (kawiarnie są w Mediolanie na każdym rogu) i zdecydowałam się zjeść croissanta z nadzieją, że nic mi nie będzie. Ledwo go przełknęłam, rozbolał mnie brzuch i porzuciłam marzenia o pieczywie. Oczywiście taka dieta (bezglutenowa i bezmięsna) potrafi sprawić kłopot w kraju pizzy i makaronu, ale na szczęście Włosi mają też tony sera, którym mogą mnie nakarmić, więc udało mi się przeżyć. Także na moich własnych przywiezionych z Niemiec zapasach chleba bezglutenowego.

Gdy przygotowywaliśmy się do występu, przyszła pracownica teatru, by nam powiedzieć, żebyśmy spóźnili się z wyjściem na scenę, ponieważ we Włoszech wszyscy się spóźniają, więc minimum piętnaście minut powinniśmy wziąć pod uwagę. Przeciągnęło się to do dwudziestu pięciu. Muszę przyznać, że to było naprawdę dobre, ponieważ znowu miałam problemy z upchnięciem moich włosów pod peruką i doprowadzeniu ich do takiego stanu, żebym mogła zdjąć perukę, założyć, zdjąć, założyć, zdjąć... i tak ileś razy w trakcie przedstawienia. Granie dwóch postaci ma swoje wady, a poświęcenie czasu między scenami na układanie włosów to koszmar. Gdyby nie włoska mentalność, tym razem nie wyrobiłabym się przed przedstawieniem. Zresztą prawie wpadłam w histerię i się popłakałam. Już miałam łzy w oczach, ale powstrzymałam je, bo nie miałam czasu, by po raz kolejny poprawiać makijaż.

To był jeden z naszych najlepszych występów, ale byłam w takim stresie, że niewiele z niego pamiętam. Chyba jeszcze nigdy nie byłam na scenie tak skoncentrowana. Publiczność była zadowolona, a włoski reżyser stwierdził, że ten występ był lepszy niż ten prawie rok wcześniej na festiwalu w Grenoble. Tyle że wtedy była trochę inna obsada i inscenizacja. Poczułam się dumna, choć podzielam zdanie mojego reżysera, że wcale nie było lepiej, tylko inaczej. Szczególnie, że tym razem były tam dwie osoby, które nie są profesjonalistami - ja do nich należę.

W następnym poście opowiem o centrum i katedrze. Za to w poniższym króciutkim filmiku przedstawiam Wam Mediolan w wersji naturalnej - z daleka od okolic turystycznych. Z samochodami, vespami i jeszcze większą ilością samochodów.


 Pizza toskańska na grubym cieście, na cienkim jest neapolitańska. Wiedzieliście o tym? Przynajmniej tak opowiadali w pizzerii.
 Ale ja z racji diety zadowoliłam się sałatką z lekko pikantnymi oliwkami.
 W Mediolanie jest mnóstwo połączonych ze sobą budynków, które mają zamknięte wewnętrzne obszary, które można poznać, jeśli tylko wejdzie się w bramę. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego na żywo.
 Moje nieszczęsne środowe śniadanie.
 Wiosna w pełnym rozkwicie.
 Nieważne, że to włoska rejestracja, ale tak ładnie niemiecko wygląda...
 I jeszcze więcej wiosny.
 Przedobiednia przekąska. W sklepie, w którym ją kupiłam, przeżyłam coś zabawnego. Stoję przy kasie, ale nigdzie nie było reklamówek (już to niezdrowe niemieckie przyzwyczajenie, że za wszystko trzeba płacić i jest na wierzchu, byleby tylko wydać pieniądze - zresztą w Polsce tak samo). Kasjerka zadaje jakieś dziwne pytanie po włosku, patrzymy na nią z moim Niemcem pełnym niezrozumienia wzrokiem, a ona na to po niemiecku: "Eine Tüte?". I to jeszcze z bardzo przyzwoitym akcentem. Oboje byliśmy w szoku, a potem jeszcze podała kwotę do zapłaty też po niemiecku, a my przez kolejne pół godziny próbowaliśmy się otrząsnąć.
 Z braku ławek zjedliśmy na betonowych słupkach.
 Ta wszechobecna zieleń! Balkony, tarasy na dachach, balkony na dachach... Raj!
 Kolejna porcja jedzenia. Do Niemiec dojechała tylko jedna pomarańcza, papryczki i wędzony ser scamorza (na jeden obiad jadłam grillowany, mniam).
 A to mały rzut oka na nasze lokum.
 Już w teatrze.
 Mój bałagan w garderobie.
I kto znajdzie, gdzie jesteśmy? (Może byłoby łatwiej, gdybym wrzuciła większe zdjęcie...)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS