Nadszedł ten czas...
I
nareszcie nadszedł ten czas. Czas, na który czekałam niemal rok - po
raz kolejny czas teatru trzydzieści godzin na dobę, czas występów dwa
razy dziennie i wstawania o czwartej nad ranem.
Nadszedł
ten gorący okres w roku, który tak naprawdę zaczął się w listopadzie -
wraz z próbami. Czasem trwającymi od rana do nocy, przerywanymi innymi
projektami. W listopadzie mieliśmy łącznie cztery premiery. W grudniu
zajmujemy się na szczęście niemal wyłącznie naszą bajką
bożonarodzeniową, która premierę miała w niedzielę. Cieszyć się, czy
płakać? Sama nie wiem. Potrafię robić obie rzeczy jednocześnie. Skakać z
radości i wpadać we frustrację. To chyba część tego całego zamieszania.
Nie wiem, jak w zeszłym roku udało mi się to pogodzić ze studiami. To
chyba jakiś klon czy inna kropla astralna...
W
każdym razie moje milczenie nie wynika z mojego lenistwa, lecz
pracowitości. Mogą o tym powiedzieć moje włosy - codziennie farbowane
trzema różnymi farbami w sprayu. Już rozważałam nawet stałe farbowanie,
bo nie wiem, co im gorzej robi... To chyba jedyny czas w roku, gdy
skrupulatnie po każdym myciu nakładam na nie odżywkę. Muszę też Wam
wyznać, że zmywanie tego paskudztwa trwa piętnaście minut. Każdego dnia
(chyba że chcę wybrudzić pościel i wszystko inne, co jest w moim
pobliżu, a potem dziwić się, że wyłysiałam).
To też codzienne siniaki, bóle mięśni, nowe pryszcze na twarzy od kosmetyków teatralnych. I nieustanne zmęczenie.
To
ten czas, którego z całego serca nienawidzę. A z drugiej strony kocham
całą sobą i wiem, że gdy tylko minie, będę za nim okropnie tęsknić. Byle
do Wigilii, a potem czekają mnie dwa tygodnie wolnego.
Jeszcze ode mnie usłyszycie (a raczej przeczytacie, lub zobaczycie - na Instagramie
bywam w miarę regularnie, odkąd mam nowy telefon - bo na pewno na
YouTube nic nie nagram) w tym czasie, ale zdecydowanie mniej. Jak uda mi
się zebrać w sobie, zaprezentuję Wam w ciągu następnych paru dni
ulubieńców listopada. A tymczasem wracam do mojego teatralnego love-hate.
Wesołego okresu przedświątecznego! (On i tak zawsze jest o wiele fajniejszy niż same święta...)
Mam wrażenie, że "Wesołego okresu przedświątecznego" powinno być w cudzysłowie... ;). Ja wolę same święta, tyle że jak się jest dorosłym to za krótko trwają. Maksymalnie 3 dni i koniec. Gdzie się podziała ta dziesięciodniowa przerwa, którą mają ludzie niepełnoletni?!
OdpowiedzUsuńDla mnie nie - poważnie tak uważam :). Święta to czas wolny, ale atmosfera świąteczna zanika w ich czasie. To moja tegoroczna refleksja na ten temat :).
Usuń