Poczuj rytm! (Albo zgiń).

Podobno każdy ma poczucie rytmu i co to za bzdura, że ktoś nie ma? Wsłuchaj się w muzykę i zaraz załapiesz! Wiecie, jak bardzo mnie denerwuje, gdy słyszę coś takiego?

Mam przyjaciółkę, która jest muzykiem. Któregoś pięknego dnia wybrałyśmy się na koncert i ona umierała ze śmiechu, widząc, jak kiwam głową. Muzycy skończyli grać, a ja dalej. Ochrona się ze mnie wyśmiewała! Ja się nie przejmowałam. Cóż ja na to poradzę, że w głowie słyszę własną muzykę, która jest niekompatybilna z prezentowaną na scenie? Nawet poradniki rytmu mi nie pomagały. Świat swoje, ja swoje. I tak sobie żyłam przez dwadzieścia lat...

Potem trafiłam do teatru. Oczywiście ja - naiwna, głupia i niewykształcona marzycielka - nie zdawałam sobie sprawy, ze teatr składa się w zasadzie wyłącznie z rytmu. Rytm słów, rytm ruchu, rytm wewnętrzny postaci, a także rytm relacji między aktorami. Postawcie na scenie taką sierotę jak ja i od razu coś się nie zgadza. Bo to na scenie zamiast postaci biega Alina w swoim rytmie, albo nagle tekst leży i kwiczy, bo rytm się nie zgadza, albo w ogóle coś się spieprzy. Bo Alina-aktorka nie jest w stanie pojąć, że inne postacie mają swój rytm i musi to ze sobą jakoś współgrać. (Oczywiście Alina-aktorka nie ma prawa przejąć rytmu innych postaci, co zdarza się jej Niemcowi - akurat z tym Alina nie miała problemu dzięki błogiej nieświadomości istnienia zagadnienia).

W każdym razie w teatrze pieprzyli od rzeczy o tym rytmie, a ja go nie widzę. "Rytmu się nie widzi, jego się czuje!", cóż, ja nie czuję. I nie rozumiem. Gdy słyszę, że go się zrozumieć nie da, trzeba poczuć, popadam w zwątpienie.

W teatrze w końcu przeszłam przez fazę zajęć z rytmu i odrobinę załapałam, o co chodzi. Wprawdzie sama go utrzymać nie potrafię, ale gdy rytm się gdzieś nie zgadza (na scenie, w życiu lub w filmie), zwykle to zauważę. Podobno moje ciało już rozumie ideę rytmu - w każdym razie na scenie udawało mi się stworzyć postacie, których rytm miał sens - ale ja nie do końca. I sądzę, że to jeszcze trochę potrwa.

I pomyśleć, że w przedszkolu miałam rytmikę i gówno mi to dało. Przez sześć lat edukacji miałam muzykę. Gówno dało. Dwa lata w teatrze trochę pomogły, ale tylko trochę.

Myślę, że to w dużej mierze jest mój problem z tańcem. Instynktownie zawsze wiedziałam, że tam chodzi o rytm, a sama nie bardzo wiedziałam, co to jest. No to nie tańczyłam. A teraz wołami mnie nie zaciągniecie, choć - bogowie mi świadkiem - chciałabym. Tylko się boję. Nawet w zaciszu mieszkania, gdy jestem sama. Taniec? Zabijcie mnie... Już chętniej wystukam Wam jakiś rytm...

(W podstawówce nie tańczyłam na akademiach, bo nauczycielka mi nie pozwalała - już wiecie czemu. A kiedyś tańczono makarenę w Krakowie na jakiejś imprezie organizowanej przez RMF FM i dawano za to uczestnikom małe żółte smoki wawelskie - byłam w pierwszym rzędzie i smoka nie dostałam - boli mnie to do dziś).

A teraz mi powiedzcie, jak to u Was jest. I przyjmę z wdzięcznością wszystkie rady, jakie macie. Cobym kiedyś była w stanie zatańczyć na własnym weselu bez ataku paniki i nie zrobiła z siebie ostatniej idiotki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS

O zakupach i o tym, że nareszcie mam czas.