Z życia w teatrze cz. 2. Czwartek.
Gdyby ktoś się mnie zapytał jeszcze miesiąc temu, jaki jest mój ulubiony dzień tygodnia, prawdopodobnie powiedziałabym, że poniedziałek. Dziś (a w zasadzie już tydzień temu) wykrzyknęłabym, że CZWARTEK. Swoją drogą jest to logiczne (jeszcze tylko jutro i już weekend). Czwartek w teatrze jest bardzo intensywnym dniem (w przeciwieństwie do piątku, gdy generalnie mało co robimy - jutro jest wyjątek, mamy przedstawienie). Rano zwykle jest przedstawienie (trzeba więc przyjść wcześniej, przygotować scenę, jeśli nie zrobiło się tego poprzedniego dnia, zrobić próbę i przygotować bufet, czyli herbatę, no i bilety - dziś jednak tego nie było), później jakieś zajęcia (w tym tygodniu króluje flet i żonglowanie), prace w teatrze (sprzątanie, rzeczy marketingowe), obiad, a później próba i wieczorem trening. Który de facto odbywa się też już w trakcie próby, ale to tylko rozgrzewka przed tym, co dzieje się wieczorem. Trening potrafi zabić, ale z drugiej strony wychodzę z niego pełna euforii. Bieg...