Kraj lat dziecinnych... - tam gdzie psy dupami szczekają.
Choć urodziłam się i wychowywałam w Małopolsce, to z moim dzieciństwem wiążę Podlasie. W zasadzie tylko i wyłącznie. To właśnie tam znajduje się wieś, która chyba nie ma własnej nazwy, składa się z czterech domów i otoczona jest hektarami pól uprawnych. Stamtąd pochodzi mój ojciec - z miejsca oddalonego od białoruskiej granicy o ledwie trzydzieści kilometrów. Ale o tym ostatnim fakcie dowiedziałam się dopiero niedawno, pragnąc tam wrócić - choćby tylko wirtualnie.
W rodzinie nazywamy to miejsce po prostu Wioską. Tam znajduje się jeszcze przedwojenny dom z ukrytą w podłodze klapą do małej spiżarni, to tam na strychu stoją skrzynie z ukrytymi skarbami. Zamknięte na kłódki. Raz z kuzynką nie wytrzymałyśmy i się tam włamałyśmy, psując zamki. Poza pościelami i innymi firankami znalazłyśmy pudełka z medalami, jakie nasi przodkowie otrzymali po I wojnie światowej. Nigdy się do tego nie przyznałyśmy. Na tym samym strychu moja babka chowała butelki bimbru, gdy jeszcze pędziła. Tam też lądowały zabawki, książki i inne rzeczy, które nie miały gdzie się podziać. Deski, które służą za podłogę, często nie przylegają do siebie i bez pewnej dozy adrenaliny nie sposób się tam przemieszczać.
Ten dom od dobrych dziewięciu (jeśli nie więcej) lat nie jest zamieszkany. Wciąż stoi - a może stał? Nie byłam tam od kilku lat - ale rodzina przeniosła się do nowo wybudowanego. Takiego z toaletą. Bo musicie wiedzieć, że pamiętam jeszcze czasy, w których toalety nie było, ale za to rozpadający się i śmierdzący wychodek owszem. Do dziś nie wiem, jak radzili sobie w zimie. W każdym razie Stara Chata (bo tak ów dom nazywają, nowy ochrzczono analogicznie Nową Chatą) służy za składowisko wspomnień i śmieci, a także jest doskonałym miejscem do dzielenia mięsa, gdy świnia zostanie ubita.
Kocham Wioskę na swój sposób. To właśnie ona jest miejscem, które mi się śni w połączeniu z dzieciństwem, choć nie spędziłam tam znowu jakoś dużo czasu. Bieganie po polach, wymyślanie historii i pierwsza próba samobójcza, która skończyła się, nim na dobre się zaczęła (nigdy, przenigdy nie próbujcie być uprzejmi, gdy chcecie się utopić w studni, bo może się okazać, że osoba, którą pytacie o zgodę, jest psychologiem i uraczy Was darmową kilkugodzinną terapią, po której odechce się Wam wszystkiego - z samobójstwem włącznie). Pierwsza para serc, które złamałam (dwóch braci - oboje młodszych ode mnie), pierwsze własnoręczne wydojenie krowy i pierwsze przerzucenie kogoś przez ramię, jak to robią na filmach. Z drugiej jednak strony Wioski nienawidzę. Mam z nią wiele przykrych wspomnień, urazów i złości, które nie znikły nawet po latach. Po dwóch dniach mam zwykle dość. A potem chcę wrócić. I tak w kółko od ponad dwóch dziesięcioleci.
Mój Niemiec nigdy tam nie był. A tam przecież diabeł mówi "dobranoc", a psy dupami szczekają... Kim bym była, gdybym nie dopuściła go do takich atrakcji? W każdym razie, jeśli wszystko się uda, pojedziemy tam w te wakacje. Nie mogę się doczekać, by spędzić krowy z pola, by zabrać go nad strumyk, gdzie rosną pałki wodne, a żaby uciekają spod nóg. Zamierzam wybrać się na pole poziomkowe, gdzie rośnie ich multum, a potem biegać po lesie i zbierać grzyby. Wieczorem zaś położymy się w mokrej od rosy trawie i będziemy słuchać cykania świerszczy. Nocą... może będziemy mogli spać na balkonie? I obserwować spadające gwiazdy?
To zdjęcia z mojego ostatniego pobytu cztery lata temu, również w połowie kwietnia. Fotograf był kiepski, a ja jeszcze brzydsza niż obecnie, niemniej możecie zasmakować trochę prawdziwej polskiej wsi, gdzie krowy nie są fioletowe, a świnie się kastruje i zabija na mięso. Bez GMO.
W rodzinie nazywamy to miejsce po prostu Wioską. Tam znajduje się jeszcze przedwojenny dom z ukrytą w podłodze klapą do małej spiżarni, to tam na strychu stoją skrzynie z ukrytymi skarbami. Zamknięte na kłódki. Raz z kuzynką nie wytrzymałyśmy i się tam włamałyśmy, psując zamki. Poza pościelami i innymi firankami znalazłyśmy pudełka z medalami, jakie nasi przodkowie otrzymali po I wojnie światowej. Nigdy się do tego nie przyznałyśmy. Na tym samym strychu moja babka chowała butelki bimbru, gdy jeszcze pędziła. Tam też lądowały zabawki, książki i inne rzeczy, które nie miały gdzie się podziać. Deski, które służą za podłogę, często nie przylegają do siebie i bez pewnej dozy adrenaliny nie sposób się tam przemieszczać.
Ten dom od dobrych dziewięciu (jeśli nie więcej) lat nie jest zamieszkany. Wciąż stoi - a może stał? Nie byłam tam od kilku lat - ale rodzina przeniosła się do nowo wybudowanego. Takiego z toaletą. Bo musicie wiedzieć, że pamiętam jeszcze czasy, w których toalety nie było, ale za to rozpadający się i śmierdzący wychodek owszem. Do dziś nie wiem, jak radzili sobie w zimie. W każdym razie Stara Chata (bo tak ów dom nazywają, nowy ochrzczono analogicznie Nową Chatą) służy za składowisko wspomnień i śmieci, a także jest doskonałym miejscem do dzielenia mięsa, gdy świnia zostanie ubita.
Kocham Wioskę na swój sposób. To właśnie ona jest miejscem, które mi się śni w połączeniu z dzieciństwem, choć nie spędziłam tam znowu jakoś dużo czasu. Bieganie po polach, wymyślanie historii i pierwsza próba samobójcza, która skończyła się, nim na dobre się zaczęła (nigdy, przenigdy nie próbujcie być uprzejmi, gdy chcecie się utopić w studni, bo może się okazać, że osoba, którą pytacie o zgodę, jest psychologiem i uraczy Was darmową kilkugodzinną terapią, po której odechce się Wam wszystkiego - z samobójstwem włącznie). Pierwsza para serc, które złamałam (dwóch braci - oboje młodszych ode mnie), pierwsze własnoręczne wydojenie krowy i pierwsze przerzucenie kogoś przez ramię, jak to robią na filmach. Z drugiej jednak strony Wioski nienawidzę. Mam z nią wiele przykrych wspomnień, urazów i złości, które nie znikły nawet po latach. Po dwóch dniach mam zwykle dość. A potem chcę wrócić. I tak w kółko od ponad dwóch dziesięcioleci.
Mój Niemiec nigdy tam nie był. A tam przecież diabeł mówi "dobranoc", a psy dupami szczekają... Kim bym była, gdybym nie dopuściła go do takich atrakcji? W każdym razie, jeśli wszystko się uda, pojedziemy tam w te wakacje. Nie mogę się doczekać, by spędzić krowy z pola, by zabrać go nad strumyk, gdzie rosną pałki wodne, a żaby uciekają spod nóg. Zamierzam wybrać się na pole poziomkowe, gdzie rośnie ich multum, a potem biegać po lesie i zbierać grzyby. Wieczorem zaś położymy się w mokrej od rosy trawie i będziemy słuchać cykania świerszczy. Nocą... może będziemy mogli spać na balkonie? I obserwować spadające gwiazdy?
To zdjęcia z mojego ostatniego pobytu cztery lata temu, również w połowie kwietnia. Fotograf był kiepski, a ja jeszcze brzydsza niż obecnie, niemniej możecie zasmakować trochę prawdziwej polskiej wsi, gdzie krowy nie są fioletowe, a świnie się kastruje i zabija na mięso. Bez GMO.
Z czym Wam kojarzy się dzieciństwo? W jakie miejsce wracacie, by znów poczuć się beztrosko?
Spędzałam wakacje w takim miejscu jako dziecko. To były najcudowniejsze wakacje świata! Bez tropików all inclusive, ale też bez zmartwień, czysta przygoda :)
OdpowiedzUsuńTe książki zawieszone na sznurze są szalone:)
OdpowiedzUsuńFajnie mieć takie miejsce na wakacje, pewnie można się tam odciąć od wszystkiego. Mi też jak się śni dom, to zawsze ten w którym mieszkałam przez pierwsze 12 lat życia.
OdpowiedzUsuńRównież pochodzę z nikomu nie znanej Wsi, z tym że można powiedzieć, że jest trochę bardziej nowoczesna i to właśnie z nią, bo nadal w niej mieszkam kojarzy mi się moje dzieciństwo :D
OdpowiedzUsuńJa z wypadami na wieś kojarzę nie za duży, ale jednak większy Więcbork- zbieranie groszku i wydłubywanie go z strączków, całowanie żab i skakanie przez strumyk (i wpadanie do niego bo wszędzie dookoła było ślisko), skakanie po stogach siana i utknięcie na strychu, gdzie weszłam by się pobawić z kotkami, a potem bałam się zejść, bo miałam lęk wysokości. ;)
OdpowiedzUsuńTam, gdzie psy...
OdpowiedzUsuńDobre... :D
Ale prawdziwe :D.
OdpowiedzUsuńSama znam to powiedzenie od niedawna i bardzo mi się podoba :D.
OdpowiedzUsuńZnam prawie wszystko! Żab tylko nie całowałam, bo mi obrzydliwe były :). Ale łapałam motyle do kieszeni kurtki i wypuszczałam je w domu :).
OdpowiedzUsuń:).
OdpowiedzUsuńMożna :). Pamiętam czasy, gdy nawet zasięg sieci komórkowej był wybitnie nędzny. Teraz się to zmieniło, ale odciąć się na tym końcu świata można faktycznie :).
OdpowiedzUsuńWspomniałam, że zmartwienia tam były :). Ale faktem jest, że to taki substytut raju w tym zmodernizowanym świecie :).
OdpowiedzUsuńMi nigdy nie udało się złapać motyla. :)
OdpowiedzUsuńTrik polega na tym, by poczekać, aż na czymś usiądzie, bezszelestnie się zbliżyć i ostrożnie palcami jednej ręki złapać za skrzydełka (jeśli zrobisz to odpowiednio wysoko i delikatnie, to będą potem mogły dalej latać :)).
OdpowiedzUsuńTa wieś, jak każda ma swoją nazwę ;) Szczuki. Ale psów szczekających dupami nie zauważyłem...
OdpowiedzUsuńJa nie słyszałam również diabła mówiącego "dobranoc", tak to jest gdy ma się do czynienia ze związkami frazeologicznymi :). Zdradzisz mi, czy rozpoznałeś po zdjęciach, czy po moim jakże dokładnym opisie geograficznym? Masz rację, to Szczuki. Tak rzadko używaliśmy tej nazwy, że łatwiej było mi zapamiętać wszystkie miejscowości dookoła...
OdpowiedzUsuńJest dobre. To trzeba przyznać. :)
OdpowiedzUsuńW moim rodzinnym starym opuszczonym domu też jest podobny strych. Więc wiem jaki to klimat. Tyle, że tam wisi stara pluszowa małpka która straszy wszystkich swoim wyglądem:)
OdpowiedzUsuńAle fajny tekst, też tam chcę jechać! Zabierzesz mnie kiedyś?
OdpowiedzUsuńW ogóle to chcę się z Tobą spotkać, roztęskniłam się, buuuu :(((
Chętnie, ale obawiam się, że moja rodzina tego nie zaakceptuje :(. Niemniej po drodze potknę się o Warszawę - może uda się spotkać! Poza tym zawsze możesz do mnie przyjechać :). Moje drzwi stoją dla Ciebie otworem.
OdpowiedzUsuńNajlepszy weekend w roku 2015, do tej pory nic go nie przebiło. Szalone rumaki tęsknoty rozrywają właśnie moją duszę!
OdpowiedzUsuńWróć do mnie! :*.
OdpowiedzUsuń