Posty

Taki beznadziejny dzień.

Obraz
Są takie dni, które po prostu nie mają szans się udać. Słońce jest ukryte za chmurami i gdy wyjrzysz przez okno, wydaje Ci się, że jest mgła. Jedynie budynki naprzeciwko uświadamiają Ci, że się mylisz. Doskonale je widzisz. Oczywiście po tym, gdy uda Ci się rozsunąć zasłony - to one są wszystkiemu winne! Nie wiesz jeszcze czemu, ale wiesz, że to one. Podłe zasłony, kradnące Ci światło słoneczne wolnej niedzieli. W końcu myślisz, że może być już tylko dobrze. Z partnerem wymieniacie pieszczoty i gdy przychodzi co do czego - okazuje się, że seks jest równie beznadziejny jak pogoda. Ostatecznie - nie bez frustracji i z nierozładowanym napięcia - wstajesz z postanowieniem zrobienia śniadania. Kaszka wychodzi z grudkami, a mleko się właśnie skończyło, więc nie możesz zrobić nowej. Nie chcesz zjeść nic innego. Postanawiasz zatem głodować. To oczywiście nie poprawia humoru. A potem pojawia się pytanie: Co na obiad? Lodówka pusta, a sklepy pozamykane. Oczywiście! To specjalnie i na złość! C

50 twarzy Greya - film, książka i o co w tym chodzi.

Obraz
Książki wiele nie pamiętam. Z miejsca się przyznaję - jednak prowadzenie bloga książkowego ma swoje zalety. Mogę się na przykład dowiedzieć, co o Greyu sądziłam po jego przeczytaniu . I popieram siebie samą - Grey to literatura, która ma bawić, a nie rozwijać intelektualnie. Jest słabo napisana, ale ma pewien potencjał emocjonalny, który działa. To właśnie sprawia, że książka staje się bestsellerem - emocje, które wyciska z czytelnika. A co z filmem? Odkąd dowiedziałam się, jaki paskud gra tego powalająco przystojnego literackiego Greya, byłam zdecydowanie mniej ekranizacją zainteresowana. Mimo to uznałam, że chcę wiedzieć, co zrobili twórcy z moją ulubioną postacią, mianowicie wewnętrzną boginią, jej saltami, fochami i tupaniem nóżkami. Tutaj się rozczarowałam, bo się jej zwyczajnie pozbyli. A szkoda! Jako nastrajanie się do filmu posłuchałam soundtracku. Jest niezły. Widać, że stoją za nim duże pieniądze. Cóż, czymś muszą tę nieistniejącą fabułę podreperować i padło na muzyk

Walentynki - publiczna emancypacja.

Obraz
Bardzo chcę napisać coś o Walentynkach - w końcu to obok moich urodzin, Sylwestra i Wigilii mój ulubiony dzień w roku (Tłusty Czwartek przegapiłam, nawet czekolady na niego nie wystarczyło). Problem polega jednak na tym, że one dopiero przede mną (jutro), a zresztą i tak dokładnie wiem, jak będą wyglądały. Będę siedziała samotnie w domu i nie odrywała wzroku od komputera, zajadała się drogą czekoladą (o ile kupiona dzisiaj tabliczka dotrwa do jutra) i wkurzała się, że to nie tak ma wyglądać. Myślę, że jest łatwiej, gdy nie ma się z kim spędzić Walentynek. Można głosić teorie o komercyjnym święcie, okropnych czerwonych serduszkach i paskudnych miłosnych piosenkach, a potem w ramach publicznego emancypowania się - zamknąć się w domu z kotem, czekoladą i serialem. W końcu Walentynki są głupie. Nie śmiem się nie zgodzić. Gdyby nie były głupie, to mój Niemiec, zamiast pracować, poszedł by ze mną jutro do kina na Greya, a nie dzisiaj (seans o godzinie dwudziestej trzeciej zahaczy jednak o

Koffer i Kasia in Berlin

Obraz
 Wierzycie w internetowe, blogowe przyjaźnie? Ja tak, już od dawna i choć bywam raz na wozie, raz pod wozem, mogę Wam bez wahania powiedzieć, że przyjaźń z Kasią zdecydowanie należy do tej pierwszej kategorii. Niestety nie widujemy się zbyt często (ostatnio mniej więcej rok temu, gdy spędziłam weekend u niej w Warszawie ), ale jak już, wyciskamy to do ostatniej kropli. Kasia przyjechała w piątek i w ten oto sposób program ruszył pełną parą. Wymieniłyśmy się upominkami (okay, ode mnie był to upominek, a od Kasi kolejny powalający prezent - dwie rzeczy z mojej wishlisty - szczotka do ciała z Fridge oraz kula do kąpieli z tej firmy). Zjadłyśmy placki ziemniaczane ze szpinakiem i fetą, a potem ruszyłyśmy brzegiem Odry do celu chyba wszystkich polskich bloggerek, które przyjeżdżają do Niemiec - do DM . Wieczór spędziłyśmy grając z moim Niemcem w gry planszowe i karciane, a poza tym zachwycając się trailerem do gry Wiedźmin 3 - Dziki Gon . Ja w międzyczasie kartkowałam książki Lewandow

Paryż: Père-Lachaise, czyli cmentarz sław.

Obraz
 Nim się obejrzę, minie rok od mojego pobytu w Paryżu, a emocje powoli się stabilizują. Rozczarowanie trochę zmalało (już wiem, że chcę jechać jeszcze raz, ale na innych warunkach), a wspomnienia tego, co mnie zachwyciło, są wyraźniejsze i pozbawione nadmiaru entuzjazmu. Podchodzę do tematu Paryża ze zdecydowanie mniejszą niechęcią i już nie odradzam wszystkim, na każdym kroku, wizyty w tym mieście. Spacer po najsłynniejszym i największym cmentarzu Paryża należy do tych bardziej ambiwalentnych wydarzeń. I nie wiem, ile jest to zasługa wykończonych zrobionymi kilometrami nóg, ile irytacja tym, że zamiast przejść przez ulicę - co wystarczyło, by wejść na cmentarz - poszliśmy w drugą stronę, wzdłuż muru i musieliśmy zawrócić (no dobrze, wtedy o tym nie wiedzieliśmy, ale nie musieliśmy , ponieważ dalej było jeszcze jedno wejście). W końcu jednak Père-Lachaise powitał nas całym swoim rozmachem, tablicą z nazwiskami pochowanych na nim osobistości wraz z sektorami, mapą - która okazała się

Paczka na dobry początek roku.

Obraz
Nie jestem jakąś ogromną zwolenniczką otrzymywania prezentów w terminie. Powyższa paczka to prezent świąteczny od mojej przyjaciółki, który przybył do mnie jakiś tydzień temu (dokładną datę możecie sprawdzić na Instagramie, jeśli Was to interesuje). Z lekkim poślizgiem czasowym, ale nie szkodzi! Rzadko mam okazję cieszyć się świętami w połowie stycznia! To uczucie nie do podrobienia - nawet gdy niesie się paczkę dwa kilometry w deszczu. A paczka waży prawie sześć kilogramów. Od czego jednak ma się mężczyzn?  Na początek uraczyła mnie dwoma żelami pod prysznic (co niezwykle ucieszyło moją praktyczną - hahaha - duszę, bo żele idą u nas jak woda...). Do prysznicowego zestawu mleczko do ciała, którego miniaturkę już miałam, ale jeszcze jej nie zużyłam (o ja zła i niedobra), ale teraz jeszcze zużywam mleczko, które dostałam na urodziny i po nim zabieram się za Elancyl. Następne w kolejce jest różane masło do ciała Alverde, ale ono może poczekać (i będzie musiało). W każdym razie na k

Pajączki, czyli użalania się nad nogami ciąg dalszy.

Obraz
Po tym jak żaliłam się Wam na moje pajączki na nogach, zabrałam się za treningi. Powoli wracałam do biegania, zaczęłam się więcej ruszać – nie tylko dla zdrowia i przyjemności, ale też by zobaczyć, czy coś się w moim ukrwieniu zmieni. I faktycznie na początku myślałam, że moje pajączki zniknęły. Te na ramieniu rozpłynęły się w powietrzu, a na udach chwilowo uspokoiły. Potem wróciły. To już zaczęłam się denerwować. No ileż można! A od paru miesięcy mocno koncentruję się na ćwiczeniach nóg i co jest z nimi nie tak? Dwa miesiące nie mogłam chodzić bez bólu w kończynach dolnych, o klękaniu nie wspominając (potem nie mogłam się podnieść, choć samo klęczenie też było niewyobrażalnie nieprzyjemne). Pociągnęłam więc moją nożną historię dalej.  Już wcześniej mówiłam, że możliwe jest zrobienie specjalnego USG doppler , które sprawdza przepływu krwi w naczyniach. Byłam ciekawa, jak to to działa i z zaskoczeniem odkryłam, że nie sprawdza to tylko poziomu mojego zażylakowacenia, ale jest