Miziu, miziu, mrrrru.
Dawno mojej kudłatości tu nie było. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę, że znajduje się sześćset kilometrów ode mnie. I nawet nie bardzo wiem, co u niego. Dlatego będą prawie same zdjęcia. Bo mi się tęskni. Za trzy tygodnie i dziesięć godzin będę (najprawdopodobniej) w domu. I wtedy wyprzytulam moje miziadełko, które - jak się dowiedziałam parę dni temu - jest brudne i ma splątane futro (akurat to drugie mniej dziwi). Jednak moja propozycja, by umyć gada nic nie dała. Dlatego sama wrzucę go do wanny, gdy przyjadę. Potem uczeszę, a w skrajnej sytuacji ogolę. I nie będę mieć kota, ale szczura. Powiecie mi, jaki ma sens narzekanie, że brudny kot się przytula, skoro argumentem na "wypierz go" jest: i tak się zaraz znowu wybrudzi? Ja takiego argumentu używam czasem, gdy nie posiadam sensownych, bądź uważam rozmówcę za wyjątkowo wkurzającego i szkoda mi tracić na niego czasu. Zatem zirytowałam się. Kaktusa mi nie podleją, bo przeżyje (a może właśnie NIE przeżyje? Oj, ale się zdenerwu...