Co nieco o czymś.
Miałam napisać podsumowanie roku 2011. Miałam. Taki był plan. Miałam obmyślony schemat. A przed chwilą pomyślałam, po co? Czy Was interesuje to, ile straciłam, ile zrozumiałam, ile się nauczyłam i ile osiągnęłam w tym roku? Bo gdy robię rachunek sumienia, myślę, że jestem taka mała, ale gdy porównuję się z innymi ludźmi, zauważam, że w ciągu zaledwie dziesięciu miesięcy - ostatnie dwa są takie pełne spokoju i braku zmian - osiągnęłam tak wiele, że mogę być z siebie dumna. Drobne porażki, stres, ból i samotność po drodze nie mają tak wielkiego znaczenia. Bo w końcu zrozumiałam - albo znalazłam się na dobrej drodze do zrozumienia - że tak naprawdę to jeszcze nie koniec, życie się dopiero zaczyna i mam czas na podejmowanie decyzji i zamartwianie tym, że nagle odkryłam, iż tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, czego od owego życia chcę. A może mam zbyt dokładne pojęcie, dlatego wiem, że tego nie osiągnę i muszę znaleźć wyjście awaryjne? Kto wie? Co przyniesie mi następny rok? Czy będzie...